W świecie w którym najważniejszy jest powszechny dostęp do Internetu, wydawać by się mogło, że co jak co, ale informacja jest powszechnie dostępna. Mamy radio i telewizję, ale ona zazwyczaj reprezentuje czyjeś interesy. Podobnie prasa. Ale mamy też dostęp do źródeł niszowych. To dobrze, ale czy to jeszcze jest informacja?
Nie chodzi mi tu o jakość informacji, ani o to, że wiele z nich jest wyssanych z palca, ale o to, że obecnie prowadzi się tak wiele badań które mają coś udowodnić, że trudno wierzyć nawet wynikom badań, zwłaszcza gdy ogłaszane są przez wyznawców dla których jakakolwiek herezja jest nie do pomyślenia, często poza zakresem stosowalności. Dowiodły, można je przestać finansować i wziąć się do udzielania twierdzących odpowiedzi na kolejne pytania które służą tylko temu, żeby się w czymś utwierdzić. I tu dochodzimy do sedna.
Czego szukamy w sieci? Informacji jest tak dużo, że nie ogarniemy całości. Będziemy więc szukali wierzy w dziedzinach które nas interesują: w tych które służą naszej pracy, i tych które powinno się wiedzieć – w sprawach polityki i wydarzeń bieżących. O ile wiedza zawodowa zazwyczaj dotyczy informacji które są łatwo weryfikowalne, o tyle wiedza o otaczającym świecie tak łatwo nie poddaje się weryfikacji, poza skrajnymi przypadkami informacyjnej konfabulacji która jest tak nieprawdopodobna, że trąci kompletna paranoją. To wcale nie znaczy, że takie informacje są nieprawdziwe. One są tylko nieprawdziwe statystycznie. A statystyka – to wiadomo.
Szukając informacji możemy przybrać tu postawę ofensywną: będziemy tak długo poszukiwali informacji, aż trafi się taka która nam odpowiada. Oznacza to, że pogląd już mamy i nie zamierzamy go zmieniać a jedynie nie chcemy być w tym poglądzie osamotnieni. To ciekawa taktyka pozwalająca na znalezienia większego grona zwolenników, choć lepiej byłoby powiedzieć – wyznawców, wymieniających się dowodami. Jeśli pogląd głoszony przez taką grupę jest wystarczająco śmiały i zawiera w sobie receptę na wyzwolenie – grupy potrafią wbrew wszelkiej logice rosnąć a zdobyte dowody naukowe – przyjmowane są nie z naukowym krytycyzmem – ale jak objawienie dopasowane do wyznania wiary. Dobrym przykładem tak formującej się grupy wyznawców są antyszczepionkowcy.
Możemy też przyjąć postawę defensywną, szukając czegoś bez ugruntowanych poglądów. Niestety skutek wcale nie musi być lepszy – niewątpliwie trafimy na tak wiele wzajemnie sprzecznych informacji, że wyboru dokonamy przypadkowo – w zależności jaka retoryka do nas łatwiej trafi. To dlatego osoby o poglądach radykalnych, wykazują się podobnym zdecydowaniem w innych dziedzinach. Posługując się pewnym przekazem, lub bazując na zadanym zestawie teorii spiskowych, stają się automatycznie wyznawcami całych klastrów poglądów, nawet jeśli poszczególne informacje są ze sobą sprzeczne. Dobrym przykładem takich połączeń, jest pogląd, że imigranci nic nie robią i tylko biorą socjal połaczony z imigranci odbierają nam pracę.
Niestety trudno wskazać tu taktykę obronną. Dowolne poglądy są obecne w sieci, bo każdy może pisać i tylko od ilości lajków zależy na ile te poglądy są popularne. Lecz popularność nie oznacza prawdy. W demokracji większość podejmuje decyzje, ale to nie znaczy że większość ma zawsze rację. Czasem ma – jak dowodzi wynik ostatniego referendum w Szwajcarii, a czasem kończy się to wojną światową.
Na szczęście sieć pozwala także na ścieranie się poglądów, we wszystkich formach na jakie można sobie pozwolić nie ruszając się z fotela. Wystarczy zajrzeć na komentarze i dyskusje pod artykułami, by dostrzec pierwszą formę – falę nie merytorycznego hejtu. Mamy tu opinię, że komentujący się nie zgadza. Powodem tego że się nie zgadza, jest zazwyczaj niewątpliwa i nieuleczalna głupota autora artykułu. Głupota której dowodem wystarczającym i ostatecznym jest to, że przedstawione poglądy są inne niż poglądy autora komentarza. Mamy komentarza oftopiczne które co prawda nie poddają w wątpliwość przedstawionych poglądów, ale prezentują własne, zazwyczaj na temat dość odległy. Mamy komentarze merytoryczne, które coś ciekawego wnoszą, ale giną w ogólnych chłamie i są tylko karmą dla troli. A na to wszystko nałożone jest powszechne głosowanie dla tych którym się nie chce lub którzy nie umieją pisać.
Są też fora specjalistyczne, moderowane na których nad merytorycznym przebiegiem dyskusji stoi moderator który pilnuje formy. Tu mamy szansę na znalezienie wersji którą będziemy mogli uzasadnić w średnio rozgarniętym towarzystwie, ale nadal to nasze wstępne preferencje, co do informacji lub jej formy zdecydują komu będziemy wierzyć.
Wygląda więc, że sprawa jest beznadziejna. Drzewo wiadomości dobrego i złego dostarczy nam każdą informację. A my, mając wolna wolę – mamy wybór. Komu zaufać i uwierzyć.
Możemy także nie mieć wyrobionego zdania na tematy które nas bezpośrednio nie dotyczą i którego nie da się przekonać logicznym wywodem od faktów na które wszyscy się zgadzają. Ale o czym wtedy będziemy rozmawiać? O tym co sami zrozumieliśmy lub co wymyśliliśmy? Dużo by tej rozmowy pewnie nie było. Poza tym pewne rzeczy trzeba wiedzieć i „trzeba stać po którejś stronie”, bo „kto nie z nami ten przeciw nam”.
A po której stronie jest rozsądek?