Zwiedzając jakieś miejsce, możemy, jak większość turystów, zwiedzać muzea i oglądać to co absolutnie koniecznie trzeba zobaczyć. Jednak jest inna metoda: możemy pochodzić po ulicach, poprzyglądać się ludziom, i poczuć ducha miejsca w którym się znajdujemy. Wtedy będziemy mogli powiedzieć, że "byłem tam" w odróżnieniu od "widziałem". To czym chcę się z czytelnikami podzielić - to "byłem w Nowym Jorku"
Są miejsca które będąc w jakimś miejscu koniecznie trzeba odwiedzić. Miejsca oblegane przez turystów którzy konicznie chcą przeżyć coś niezwykłego. W Nowym Jorku do takich atrakcji należą niewątpliwie Statua Wolności, Most Brooklyński i Empire State Building. Jednak Nowy Jork, to nie miasto atrakcji turystycznych lecz żywy organizm złożony z kilku milionów ludzi ściśniętych na stosunkowo niewielkim obszarze, który, otoczony przez inne miasta, może rozrastać się jedynie w górę.
Mając kilka wolnych dni podczas pobytu w tym mieście, jakoś nie kusiły mnie zorganizowane wycieczki w odkrytych autobusach, z przewodnikiem mówiącym w dowolnie wybranym języku, podającym setki faktów które są ciekawe, ale nie oddają charakteru miasta. Nie oddaje pulsu jego życia. Poza tym natłok informacji i miejsc które się widziało powoduje, że tak naprawdę można coś zauważyć dopiero przeglądając zdjęcia po powrocie do domu, żałując ile jeszcze można było zobaczyć. Bardzo wcześnie zdali sobie sprawę z ułomności takiej formy zwiedzania – japończycy, który mają w zwyczaju fotografować wszystko co tylko przyciągnie na chwilę ich wzrok. Zresztą w dobie aparatów cyfrowych nikogo już nie dziwi, że w weekendu wracamy mając ponad tysiąc zdjęć ilustrujących wszystko – od przejazdu prezydenta Radomia, po srokę grzebiąca w śmietniku.
Ja wolę samotną wędrówkę której punktami pośrednimi są miejsca polecane przez znajomych. Choć most Brooklyński, przyznam – kusił. Ale głównie dlatego, że w jednym ze swoich wierzy wspominał o nim Stachura. Trzeba było zobaczyć co takiego poeta uważał na owoc potęgi ludzkiego umysłu.
Most zrobił wrażenie, podobnie jak widok na dzielnicę finansową – potężne budynki będące symbolem Manhattanu. Mi jednak osobiście bardziej przypadła do gustu inna perspektywa, w której nowoczesność łączy się z tym co się już dawno sprawdziło i co równie skutecznie funkcjonuje o wielu, wielu lat
W trakcie wędrówki spotkamy miejsca które może nie są reprezentatywne, ale mają swoją historię z której są dumne. I opierają się czasowi, zupełnie jakby nie miał na nie wpływu. Opierają się dyktatowi pieniądza, bo mają swoją dumę. I dają swego rodzaju poczucie spokoju. Bo tu zawsze tak było. Nawet jeśli owo zawsze – to niecałe 150 lat.
Wyjątkowość Nowego Jorku nie wynika z jego nowoczesności czy bogactwa (choć nie widziałem bezdomnego który nie miałby swojego śpiwora). Wyjątkowość tego miasta polega na jego niezwykłej różnorodności. Znajdziemy tu wspaniałe apartamentowce i bardziej swojsko wyglądające dzielnice. Znajdziemy tu dzielnice włoską, chińską, część w której homoseksualiści mogą czuć się „u siebie”. I wszystko to współistnieje obok siebie w zastanawiającym spokoju, jakby różnice nie miały znaczenia.
Symbolem Nowego Jorku jest Statua Wolności, i trudno było jej nie zobaczyć, choć widok z brzegu, z parku położonego na południowym końcu Manhattanu nie jest imponujący. Nie kusiła mnie także wycieczka statkiem na samą Statuę Wolności, bo jest to miejsce z którego jej nie widać, a nie ma sensu płacić ponad 30 dolarów by zobaczyć ją tylko ze statku, skoro wystarczy wybrać się darmowym promem na Staten Island.
Robi tak zresztą wielu turystów, który nawet nie schodzą z promu. A szkoda, bo widok na Manhattan nie jest jedyną atrakcją tego miejsca. W niecałe pół godziny podróży promem, trafiany w świat który w porównaniu z właśnie opuszczoną dzielnicą finansową wygląda jak dekoracja do filmu rozgrywającego się w latach 60-tych.
Możemy to spotkać scenerie jak z westernów, i dopiero bliżej przyglądając się wystawom, dostrzeżemy tanią elektronikę i przydatne w domu drobiazgi wykonane z plastiku.
Po dwóch godzinach wytchnienia – pora wracać do nowoczesności, Z promu który zapewniał nam doskonały widok na Statuę, możemy także przyjrzeć się wizytówce Manhattanu – dzielnicy finansowej, przy której Statua wygląda na niewielką, mierząc wysokość – jedynie 15-tu pięter, czyli wysokości na której do wielu budynków nie dociera bezpośrednio światło słoneczne.
Ale Nowy Jork – to nie tylko centrum światowych finansów. To także świat artystów. Bardzo wielu artystów którzy także potrzebują ty swojego miejsca. Miejsca które inspiruje i które ma do opowiedzenia swoją historię.
High Lane – to kolejne często odwiedzane miejsce wyjątkowo popularne wśród turystów. Linia spacerowa powstała tu z linii kolei miejskiej i prowadzi w pobliży wschodniego brzegu Manhattanu. Dojdziemy nią w pobliże Parku ciągnącego się na brzegu Hudson River, jeśli po drodze nie zatrzymamy się na dłużej zwiedzając lotniskowiec zamieniony na muzeum.
Sam park jest wąskim pasem zieleni w Krym możemy obejrzeć współczesne rzeźby, oraz piękny zabytkowy punkt rozładunkowy (a może załadunkowy) z czasów kiedy królował węgiel.
Historię można dostrzec tu niemal wszędzie. Warto przyglądać się mijanej architekturze, która potrafi zachwycić.

Cental Park znałem z filmów. Czy robi wrażenie? Tak, robi, ale podobnie wrażenie robi wrocławski Park Szczytnicki (3x mniejszy, ale w porównaniu z wielkością miasta…). Zresztą parki, choć niewielkie można znaleźć tu co kilka przecznic. Ot miejsca by na chwilę usiąść i odpocząć. Jednak Central Park – to miejsce nie tylko na krótkie spacery czy chwilę oddechu. To miejsce na całodzienne pikniki czy wyprawy na które nie trzeba jechać za miasto, ale wystarczy pojechać metrem. Otoczony wysokimi budynkami Park rozciąga mię między południową granicą Harlemu, północną – bogatego centralnego Manhattanu dużego businessu z tradycjami rozdziela West End w północnym Broadwayem i po prostu normalną dzielnicę, zdającą się wobec swych trzech sąsiadów – całkiem banalną. Park z miejscem gdzie można popływać łódką, Posiedzieć w cieniu drzew, poleżeć na polanie, pospacerować patrząc na innych zażywających spokoju ludzi, albo posiedzieć w samotności – z dala od wielkomiejskiego zgiełku. Miejsce gdzie można przestać się przejmować i przez chwilę być sobą.


Miałem duże szczęście, bo podczas dwóch weekendów jakie mogłem spędzić na zwiedzaniu, trafiła mi się zarówno aura zimowa z padającym śniegiem i nisko wiszącymi chmurami, jak i w pełni wiosenna – słoneczna i na tyle ciepła, by nie zakładać kurtki.
Jakim byłbym wędrowcem, gdybym nie próbował się rozejrzeć włażąc na najwyższe drzewo (w lesie), albo – w przypadku miasta – na bardzo wysoki budynek. Do wyboru było tylko Centrum Rockefellera – Top of the Rock i słynny i nawet zabytkowy – Empire State Building. Ceny biletów były podobne, więc nie dało się w ten sposób wybrać któregoś konkretnego, dlatego trzeba się było zdać na opinie biur turystycznych, i wygrał Empire State Building. Niespecjalnie z niego widać Central Park, ale za to widok na południe jest niezwykły
Warto pamiętać, że Nowy Jork leży nad oceanem, a w każdym razie wystarczająco blisko, by cieszyć się z posiadania plaży do której dotrzemy metrem. Jeśli dopisze nam szczęście, to może będziemy mieli okazję spotkania tancerza który najpierw da pokaz mariażu tańca z gimnastyką na drążkach, a potem zbierze drobne i wysiądzie.
Plaża na Money Island zachwyca nawet w połowie lutego, kiedy jest za zimno na kąpiel, więc plażują w zasadzie wyłącznie Rosjanie. Warto zostać tam do zachodu słońca
A gdy nocą będziemy wracać brzegiem Manhattanu, zrozumiemy dlaczego to miasto nazywa się też Miastem Świateł.