Kiedy zaczął się Pan interesować tak w pełni sztuką teatralną?
Właściwie na samym początku szkoły średniej, czyli chyba miałem lat szesnaście siedemnaście.
Jak narodziła się ta pasja? Pośród lektur, wolnej wyobraźni czy może na widowni?
Nie. Wiecie: zawsze spotyka się dziwacznych ludzi na swojej drodze życia. Ja spotkałem na pierwszym roku zapaloną polonistkę. Jakby teatr był mi wtedy jeszcze zupełnie obcy, kojarzył się z jakąś nudą, ale spotkałem tą polonistkę, która zaprowadziła mnie do takiego klubu: 1212. Działał on we Wrocławiu przy teatrze polskim. Poszedłem tam no i już zostałem. Właściwie tak się wzięła moja przygoda, później oczywiście spotykałem wielu fantastycznych ludzi teatru: aktorów, reżyserów, scenografów, którzy gdzieś tak jakby dalej rozpalali tę namiętność. I tak zostało, że właściwie pasja stała się moim zawodem.
Opowie Pan, jak funkcjonował klub 1212 od kulis?
Wiecie co? Klub 1212 działał we Wrocławiu na tej zasadzie, że zrzeszał młodych ludzi: głównie to byli licealiści, którzy organizowali różnego rodzaju spotkania z artystami, reżyserami i aktorami, a oprócz tego, jakby pomagali w takim funkcjonowaniu teatru: roznosili ulotki, staliśmy na biletach. Więc to była jakby, taka działalność edukacyjna. Właściwie spędziłem tam aż prawie cztery lata, łącznie z tym, że chyba po dwóch latach zostałem takim prezesem tego klubu. Wiecie, bo była taka funkcja: prezes klubu 1212; no i jakoś tam przez dwa lata różnego rodzaju takie spotkania organizowaliśmy. Przede wszystkim mieliśmy bezpłatny dostęp do kultury - do teatru. Mogliśmy sobie wchodzić za każdym razem, właściwie co wieczór spędzało się czas w teatrze. Oglądałem po sto razy to samo przedstawienie...
Czy za każdym razem odsłona kolejnego spektaklu, którą Pan oglądał ukazywała nowe szczegóły, wartości?
No tak, i to zawsze. Teatr jest na tyle ruchomą i dziwaczną sprawą, że właściwie codziennie każdy spektakl jest inny. Jak tak oglądasz no wiadomo, że aktor który gra w danym spektaklu, to dla niego jest za każdym razem jakby coś innego, bo za każdym razem jest inna publiczność, za każdym razem jest inna pogoda, inny nastrój ma człowiek, więc za każdym razem jest inny spektakl i tak samo jako widz czułem, że każdy spektakl jest inny więc niby tekst ten sam, ekspresja podobna, światło to samo, ale za każdym razem też coś nowego. Jakby w takiej warstwie merytorycznej człowiek gdzieś tam coś wyciągał. Każdy spektakl jest inny!
A więc mamy podobne spojrzenie na tą kwestię. Powie nam Pan, czy jest Pan bardziej reżyserem, czy aktorem?
Tak się potoczyło, że skończyłem wydział aktorski, ale bardziej zająłem się reżyserią i więcej reżyseruje: reżyserowałem we Wrocławiu, w Kielcach, w Łodzi, w Krakowie. Oczywiście też zarządzam teatrem Nowym w Krakowie, pracowałem w Rosji... I bardziej chyba przywiązany jestem do reżyserowania niż do grania, ale gram też. Grałem też w teatrze Starym - gościnnie. Miałem taki długi, paroletni epizod z grupą Rafała Kmity, kiedy jeszcze robił takie spektakle komediowe (tam też grałem). Ale trudno powiedzieć czy bardziej czuję się aktorem czy reżyserem... Z zawodu jestem aktorem, ale więcej reżyseruję.
I odpowiada Panu tak, jak jest? Nie chciał by Pan, na przykład, tylko grać, albo tylko reżyserować? Niee, nie, nie! Teatr też uczy pokory, jednak też i wiary... Jak się jest samemu reżyserem, jak już masz pod sobą, nie wiem, piętnastu - dwudziestu aktorów i ta wizja rozbija się o materię, jakby coś nie wychodzi, a Ty już sobie coś wyobrażałeś, coś fantastycznego, to nagle okazuje się, że to już nie jest wcale fantastyczne. No to są zawodowe frustracje, ale jestem szczęśliwy. To co robię, dużo robi, więc to jest fantastyczne!
Na prawdę, faktycznie jest to piękne i cieszę się, że możemy o tym porozmawiać. A jeżeli już jesteśmy przy dialogu, to powie nam Pan: czy często Pan udziela wywiadów, jakie one są?
Dość - znaczy często, tak średnio raz w miesiącu. I to są różne: jakieś portale branżowe, czy teatralne, to są jeszcze jakieś tam gazety papierowe. Nie wiem...
Kiedy udziela Pan wywiadu kogo rozmówca chce poznać najbardziej? Człowieka jakim Pan jest, czy też aktora, może reżysera, albo dyrektora teatru?
To zawsze jest pytanie przede wszystkim o zawód, czyli o to co się robi. Tylko nie da się oddzielić w sztuce bycie reżyserem, aktorem, dyrektorem od bycia człowiekiem. Zawsze nawet jeśli podejmuję reżyserię i robię inny spektakl, to robię go jakby z własnej perspektywy, to jest moja wypowiedź jako artysty, czyli jako człowieka; więc to się przenika i się splata. Nie ma jakby że: „no to teraz rozmawiamy z Piotrem jako człowiekiem, a później będziemy z Piotrem jako aktorem”! Właściwie to się wszystko przenika, więc no mówi się o życiu, o człowieku z perspektywy swojego zawodu.
Faktycznie, nie da się oddzielić człowieczeństwa od tego co się w życiu robi. A czy Pan stanowczo rozgranicza swoją pracę od życia prywatnego?
Nie. To się miesza, nie oddzielam. Są zawodowi aktorzy, którzy oddzielają, którzy stawiają grubą kreskę: „to jest mój zawód, ja przychodzę do teatru, od tej do tej, potem wychodzę”. Ale to jest oczywiście trudne. Moje życie prywatne jest moim życiem zawodowym; z tej racji, że mam paru przyjaciół, którzy zajmują się teatrem. Czyli jeżeli wyjeżdżamy sobie odpocząć, to zawsze myślimy o jakimś spektaklu i dyskutujemy o teatrze. Więc to się przenika, nie mam jakiegoś takiego pokrycia, że: teraz jestem na wczasach i nie zajmuję się teatrem, bo zawsze się tym człowiek zajmuje mając takie, a nie inne otoczenie.
Czyli można powiedzieć, że jest Pan tym szczęściarzem, który nigdy nie był w pracy, a całe życie poświęca swoje pasji?
No tak, trochę tak. Ostatnio tak sobie powiedziałem śmiesznie, że właściwie nigdy w życiu nie pracowałem. Idę do pracy to idę na próbę, idę do pracy to nie czuję że idę do pracy. Są oczywiście obowiązki, takie które, złoszczą i czuję się wtedy jak w pracy, na przykład jak trzeba rok rozliczyć z tymi, którzy dają pieniądze na kulturę, czyli powiedzmy z Urzędem Miasta, czy z Ministerstwem Kultury. Wtedy czuję się w pracy ale to jest raz do roku. A tak to mam takie poczucie, że właściwie w ogóle nie pracuję.
Można tylko Panu pozazdrościć, nie każdy ma takie szczęście. Zdradzi nam Pan, co najbardziej dziwnego, czy też szokującego zrobił pan w trakcie swojej kariery zawodowej?
Chyba spektakle. Parę spektakli które zrobiłem było dość kontrowersyjnych takich dość ostrych. Przypięła się do mnie, głównie w Krakowie łatka prowokatora, już coraz mniej ale jak się zrobi dwie trzy sztuki ostre, prowokujące to, to zostaje. A co najbardziej skandalicznego? Raz grałem tak pijany, że nie pamiętam spektaklu, dawno temu za granica na festiwalu jakimś.
O! I jaka była wówczas reakcja publiczności na ten występek?
Bardzo dobry bo nikt nie widział, nie słyszał. A, że mieli tłumaczenie spektaklu to nikt nie wiedział czy to taki język, czy kolega Piotr jest pod wpływem. I właściwie to było takiego coś szalonego, głupiego. To jest coś czego się oczywiście wstydziłem, no ale że mieliśmy taką okazje…
To zawsze jakaś przygoda! Była dla Pana inspiracją? Skąd Pan bierze siłę do pracy?
Inspiruje mnie to co mnie otacza, od literatury po życie, ostatnio czytałem świetną powieść Wiktora Jerofiejewa o Rosji, o zapowiedzi trzeciej wojny światowej. Historie w której Rosję atakują umarli i przychodzą wszystkie jej demony od Stalina, przez Trockiego do Nabokowa. Czytając taką książkę myślę „kurcze fajnie byłoby to zrobić w teatrze” i wtedy szukam teatru, zgłaszam się do dyrektora mówię ze mam sztukę na piętnaście - dwadzieścia osób obsady i tak dalej. Reżyser zawsze proponuje coś co jego przede wszystkim nurtuje, boli, złości, cieszy. To zawsze tak się odbywa, że myślę “kurde fajnie by było zrobić” i robię czasem u siebie, albo gdzieś wyjechać i tam sobie pracować...
Już któryś raz pan wspomina o Rosji. Łączy Pana coś, a może ktoś z tym krajem? Jakaś pasja, zainteresowanie, wydarzenie?
Wiecie: pasja, zainteresowanie i fascynacja. Muzyka, literatura, sam jeździłem po Rosji, odkrywam te Rosję trochę dla siebie i mentalność mam trochę rosyjska. Dziadkowie gdzieś tam ze wschodu pochodzili to może ta jakby rosyjska krew? Rosja jest trudna, dziwna, niebezpieczna, fascynująca, dlatego o Rosji trudno się mówi, tym bardziej trudno się robi sztukę. No ta Rosja gdzieś jest taką moją fascynacją.
Czy w takim razie mówi Pan po rosyjsku?
Tak, ale nie uczyłem się w szkole, a sam dla siebie tak po studiach. Ze względu na to, że miałem tam pracować w mieścinie ja wiem.. gabarytowo jak Wrocław, może ciut mniejsza i tam reżyserowałem i się nauczyłem języka. Ale nie mówię jakoś tak zachwycająco, tak tyle żeby się komunikować, utrzymać konwersacje i reżyserować. To prosty język nieliteracki.
Języki, przydatna rzecz chyba w każdej pracy. Zmieniając temat, czy żeby być reżyserem trzeba mieć w sobie coś z aktora?
Nie, niekoniecznie. Wielu reżyserów, chyba tak 70-80% nie jest związana z aktorstwem. Są rożnego rodzaju uczelnie: jak akademia sztuk pięknych, są bardziej literatami albo plastykami z zawodu, a rzadziej aktorami, to jest rzadkość. W środowisku panuje takie przekonanie, ironiczne oczywiście, że aktor jest za przeproszeniem “chujowym reżyserem”, że aktor nie powinien być reżyserem. Tak panuje w środowisko. Czasami recenzują z przekąsem, teraz na przykład Jacek Poniedziałek wyreżyserował i czytam recenzje: „no i wziął się aktor za reżyserowanie i jest klęska, i katastrofa” mimo że spektakl wcale nie jest klęską i katastrofa. Ale tak się z przesadą mówi w środowisku, no i tak to traktują krytycy, którzy najczęściej się mylą, to są wszystko ustawki, nie ma uczciwych recenzji. Uczciwą recenzję wyrabia sobie widz sam.
Bardzo mądre słowa! To my sami oceniamy, czy nam się coś podoba czy nie. Powie Pan, czy praca dyrektora zabija, albo chociaż ogranicza artystyczną duszę?
Nie. W teatrze jest wielu ludzi: księgowa pilnuje żeby to się jakoś finansowo nie rozsypało, jest jeszcze dyrektor programowy, który gdzieś tam czuwa na pisaniem nowych wniosków i tak dalej... Więc jakby to nie jest odpowiedzialność jednej osoby, to jest troszeczkę odpowiedzialność kierownictwa i odpowiedzialność zbiorowa. Jak to w życiu: jak jest sukces to on oczywiście ma wielu ojców, jak jest porażka to ona ma jednego ojca, jak jest do dupy i zawaliliśmy to, to jest moja wina, a jak jest sukces to wszyscy się cieszą i każdy jakoś go przypisuje sobie. Ale nie, nie przytłaczająco. To nie jest duży teatr, my nie mamy etatów aktorskich, jakby korzystamy z aktorów, którzy są gdzieś indziej na etatach, wiec jakby nie mamy problemu z awanturami, frustracjami, właściwie dobieramy sobie ludzi z którymi aktorsko chcemy współpracować, także praca dyrektora nie przytłacza zupełnie.
A jak to jest ze szkołą teatralną, pomaga znaleźć pracę w zawodzie, czy tylko daje niezbędne wykształcenie?
Nie, niestety nie pomaga. Niestety... Szkoła to jakby, też koteria pedagogów; profesorów którzy obsadzają siebie nawzajem. Mam takie wrażenie że wielu wspanialszych aktorów, reżyserów przystało uczyć poprzez jakieś koterie rektora, prorektora, że to pokolenie jest takie teraz roszczeniowe. Mówię pokolenie: starsi moi koledzy którzy trzymają, swoje etaty, to później są emerytury doktorskie profesorskie i tez nie małe. Takie mam wrażenie że szkoła bardziej zajmuje się sobą, to znaczy profesorowie zajmująca się sobą i swoimi karierami, a tak na prawdę mało ich studenci obchodzą. Dostać się na uczelnie artystyczną to jedno, a dostać prace to drugie. Połowiczne szczęście na samym początku: „dostałem się”. Bo to pięćdziesiąt osób na jedno miejsce ale po czterech latach jest to zderzenie z rzeczywistością - czyli praca, znalezienie tej pracy. Uczelnia już wtedy nie pomaga, uczelnia zostawia na zasadzie radź sobie sam.
Pan również stał się ofiarą bolesnego zderzenia z rzeczywistością?
Na szczęście nie. Z racji tego że odbierając dyplom od razu przyszedł Rafał Knita i zaprosił mnie do współpracy, do zrobienia spektaklu który zrobiłem i dużo z tym jeździłem. Miałem komfort że nie potrzebowałem szukać etatu i komfort robienia swoich rzeczy grając u niego i zarabiając tym samym na życie, tyle, że mogłem sobie przeznaczyć na pasje, bo nie ukrywam, że jakby nie było szczytem moich marzeń grać w spektaklu komediowym, chciałem czegoś więcej, ale miałem to szczęście że spotkałem Rafała Knitę, który mnie wyciągnął. Moi koledzy to jedni mieli szczęście, drudzy mniej, na roku byłem z Romą Gąsiorowską, która jakąś tam karierę powiedzmy zrobiła, Lesio też działa w Warszawie. No i właściwie to dwie osoby które coś, no a niektórzy zrezygnowali z zawodu; zajęli się robieniem zdjęć, produkcją jakiś tam klipów, inni siedzą na etatach gdzieś w Tarnowie, Kielcach, Bydgoszczy, ktoś w Warszawie. Każdy próbuje sobie ułożyć jakoś to życie, ale w cale nie jest łatwo po szkole teatralnej znaleźć pracę.
Łatwo utrzymać się w takiej branży?
Zależy do jakiej jesteś przyzwyczajony stopy życiowej. Nie jest też łatwo na początku aktorom, bo te pensje podstawowe w teatrze są małe. Potem oczywiście masz płacone od tego ile grasz, jak często grasz. Od tego jest jakby uzależniona twoja pensja, ale jest rożnie. Niektórzy aktorzy i to świetni aktorzy, na przykład u mnie na roku było tak że ci fantastyczni koledzy, naprawdę zdolni nie mogli znaleźć pracy, a tacy co, ja uważam że z przypadku dostali się do szkoły prywatnej, grali na narodowych scenach. Wiec to było takie dziwne…
Skoro szkoła aktorska ma tak nie wielki wpływ na karierę zawodową, co Pan sądzi o powstaniu w liceum profilu humanistyczno – artystycznego, który ma na celu przygotowanie uczniów do egzaminów wstępnych?
Oczywiście to jest fantastyczne! Ale jednak trzeba uważać, mieć oczy szeroko otwarte, ale też szczęścia dużo. No niestety talentu i szczęścia. Nie ma tak prosto i nic za darmo nie przychodzi.
Ma Pan złotą myśl dla uczniów wybierających taki profil?
Żeby byli sobą, bo to jest chyba najcenniejsze, jak nie udajesz i mówisz o swoich emocjach. A z drugiej strony pokorne ciele dwie matki ssie, to jest bardzo trudne.
Czy Pana zdaniem profil ten okaże się skuteczny i pomoże uczniom dostać się do wymarzonej szkoły?
Myślę że tak. Wszystko co ciebie rozwija, a myślę, mam nadzieje że takie profile powstają po to, żeby ludzi rozwijać, wszystko co ciebie uwrażliwia na piękno lub zło tego świata jest cenne. Więc myślę że licea o takim profilu mają jakieś zadanie. Nie każdy się przecież do tego zawodu nadaje i nie każdy zdaje sobie z tego sprawę że się nie nadaje, ale to już życie weryfikuje.
Sądzi Pan, że wywiad z aktorem, czy reżyserem jest odpowiednią formą pracy domowej dla uczniów z profilu humanistyczno - artystycznego?
Tak, bardzo fajna jest, tak, tak. Myślę, że tak, bo taka forma może dużo, dużo dać. Takie właściwie spojrzenie: nie mniej jestem w tym zawodzie już dziesięć lat, no to takie małe doświadczenie przez te dziesięć lat zebrałem, prawda, pracując tu i tam, obserwując kolegów jak sobie radzą, kariery kolegów, które czasami były wiesz roczne tylko, no więc czy to jest dużo? No dużo do takiej rozmowy. Rozmowy środowiskowe potrafią coś zmienić, ktoś przemyśli, ktoś się zaprze i powie a ja udowodnię, że się dostanę...
My uczniowie zabieraliśmy się do tego bardzo pomału, nie wiedzieliśmy wszakże jak zareagują na nas i nasze potrzeby dorośli, pracujący ludzie, czy znajdą czas, spojrzą na nas poważnie?
Niee, dlaczego? Każdy znajdzie tą chwilkę czasu, wiesz, to są fajne rzeczy i fajnie jest rozmawiać, prawda?
Cieszymy się, że Pan tak otwarcie i chętnie z nami rozmawia. Kontakt z ludźmi jest ważny, a czy w pracy reżysera dużo zależy od środowiska i ludzi z jakimi się pracuje?
Tak, bardzo dużo. Dużo od oczywiście technicznych w teatrze, którzy mogą Ci udowodnić, że się nie da, że to nie jest fajne, że tego się nie da podnieść, że tego się nie da oświetlić po aktorów, którzy mają ten talent, ale albo im się chce, albo im się nie chce. Także no jakby ta pasja i twórcze działanie to jest większość sukcesu. Czyli mam super aktorów, którzy nie negują wszystkiego, którzy chcą, pracują i robią wiele, no to wiele można osiągnąć, a z zespołem czy technicznym, czy aktorskim który mówi nie, nie to się nie da, to jest złe, to jest do dupy no to bardzo trudno jest coś zrobić fajnego. Więc reżyser powiedzmy no to jest jedna dziesiąta sukcesu, a reszta jest technika, scenografia, światło, aktorzy: jacy oni są, jak grają; w nich to jest praca zespołowa. Teatr jest pracą zespołową i wystarczy, że scenografia będzie nie fajna, nie wygodna i może całą pracę aktorom na przykład zepsuć. Scenografia może być piękna, co z tego jak aktorzy nudni? No więc to jest praca zespołowa, to od reżysera zależy nie wiem, może jedna dziesiąta?
Skoro tak dużo zależy od środowiska, czy w takim razie ma Pan szczęście w pracy do ludzi?
Różnie. Najczęściej to polega na zaufaniu. Jeżeli przyjeżdżam do zespołu którego nie znam, oni mnie nie znają, tylko wiedzą że jest ktoś taki i tak dalej, ale to jest przez te dwa – trzy miesiące pracy nad spektaklem uczymy się siebie. Badam sprawę, oprócz tego, że tworzymy coś to siebie uczymy: jaki kto jest, jak się zachowuje, na jakieś słowo ktoś źle reaguje, kto ma problem z czym, więc no to jest co innego gdy przychodzi się drugi raz do teatru i jakby drugi raz się reżyseruje, dobierasz już sobie aktorów zupełnie inaczej, znając ich. No więc to jest jakby na tej zasadzie, to jest ciągła nauka człowieka przede wszystkim.
Już wiemy jak działa współpraca między ludźmi teatru, a reżyserem, więc pozwolimy sobie wrócić do tematu rozmów. Jakie pytania w trakcie udzielanego wywiadu słyszy Pan najczęściej?
One dotyczą zawodu głównie. Na przykład: dlaczego lubię literaturę rosyjską? Dlaczego zaadaptowałem pierwszą głośną powieść gejowską, Michała Witkowskiego? I już dopatrują się oczywiście tematu w związku. Głównie jakby zawodowe, ale przez te zawodowe chcą zapytać się o prywatne. Dla mnie nie ma znaczenia, bo moje zawodowe to jest prywatne. Ale głównie o fascynacje literaturą, o teatr - jak to się utrzymuje, działa i z czym są problemy? Głównie takie pytania.
Odpowiedzi na te pytania, aby już nie przedłużać, odszukamy w poprzednich wywiadach.