Ekonomia postuluje ciągły wzrost gospodarczy. I mimo, że średni stan posiadania rośnie, nie musi się to przekładać na rosnącą wartość. A czasem w jednym i drugi coś tąpnie…
Krach w ekonomii jest zjawiskiem cyklicznym. Trudno to zauważyć, bo w szkole cykl kojarzy nam się z konkretnym okresem i stale powtarzająca się tendencją. W kondycji gospodarczej niestety nie jest to takie proste i nie tylko okres ale i amplituda mogą się znacznie zmieniać. Zachowanie głównych indeksów ekonomicznych – takich jak produkt narodowy brutto (sumaryczne lub na głowę mieszkańca) przypomina dobrze rozwinięty fraktal i daleko mu do znanej ze szkoły sinusoidy. Ponadto rzesze ekonomistów cały czas się głowią, jak wykazać, że wartość ta stale rośnie. Bo tego wymaga „dobra ekonomia” – by cały czas, i nieprzerwanie następował choćby niewielki, wzrost gospodarczy.
Wiara w ciągły wzrost wydaje mi się niepokojąca, po nawet najsłabiej rozwinięta intuicja powinna wykazać, że bez użycia magii, nic nie może wciąż rosnąć, przy ograniczonych zasobach, a trzeba przyznać, że i zasobów naturalnych i energii jest ściśle określona i ograniczona ilość. Możemy sobie powtarzać, że do granice tej jest nam jeszcze bardzo daleko, ale pod względem wykorzystania energii – już dawno przekroczyliśmy granice rozsądku. Ale to wpłynie na ekonomię w długo czasowej skali. Mnie bardziej interesuje spekulacyjne powiększanie wykazywanego dochodu – to które działa szybciej nawet od biegu postępu.
Jednak i te spadki trudno zauważyć, chyba, że trafi się jakiś bardziej drastyczny – jak ostatni problem z kredytami hipotecznymi który zatrząsł światową ekonomią. Poprzedni – nie tak spektakularny dotyczył „dotcomów” – wysokich giełdowych cen informatycznych startupów, które były napędzane wiarą w rewolucje informatyczną, do czasu, aż ktoś się zaniepokoił, ktoś inny napisał artykuł z ekonomii, ktoś inny powtórzył to w jakimś brukowcu – i nagle akcje spadły. O 90 procent. Tu nie było aż tak dużego rabanu bo na drzewo poszły głównie oszczędności drobnych ciułaczy. Milion portfeli po kilka, kilkanaście akcji. Każdy stracił nie tak wiele, a że wcześniej wygrał, (co prawda mniej), nikt nawet nie czuł się oszukany. Ot taka gra w trzy karty – w łowienie naiwniaków. Bo choć w trzy karty daje się wygrać. I choć nawet uczciwa gra daje przewagę krupierowi, to i tak jakimś dziwnym trafem – wygrywa on wszystko.
Złudzenie ciągłego wzrostu można także uzyskać poprzez odpowiednio kształtowane podatki. Wystarczy wprowadzić jakiś podatek, by wzrosły ceny, które przenoszą się na inflację, które powoduje, że wszystkie ceny idą w górę. Bo mogą, bo więcej jest pieniądza. W tym sensie podatki napędzają koniunkturę, a właściwie – jej złudzenie, bo wartość wcale nie musi rosnąć.
Tu jestem zmuszony pewne sprawy wyprostować. To, że inflacja może rekompensować wzrost PKB, nie oznacza że musi. To nie jedyny mechanizm, jednak pracuje w dającej się obserwować skali – powiedzmy jednego pokolenia. Są chwile, gdy inflacja jest lekko spowolnionym krachem – jak w latach 70-tych i 80-tych w Polsce, gdzie dochodziła do 600% rocznie, ale generalnie – wprowadza tylko lekka korektę. Trafiają się także problemy z płynnością gospodarki w dwóch przypadkach – nadprodukcji, i niedocenianej przez ekonomistów – niedoprodukcji. W pierwszym wypadku mamy do czynienia z globalnym spadkiem wartości wytworzonych produktów – bo nie ma na nie popytu, w drugim, nie ma z czego produkować, bo wszędzie mamy spory deficyt. To prowadzi do zmian wartości pieniądza – hiperinflacji.
Krach nie musi dotyczyć całej gospodarki, jednak duże zmiany na jednym polu, prowadzą, do zmian na innym poprzez zależności dla których psychologia jest jak mechanika kwantowa dla lokomotywy.
Krach nie jest wywoływany. On się po prostu zdarza. A wyjście na jaw pewnych machlojek jest tylko „ośrodkiem koncentracji”. Może nawet nie przyczyną a skutkiem czegoś co się nawarstwia jak śnieg w górach, aż coś nie wytrzymuje naporu i dochodzi do drastycznych zmian krajobrazu.
Co ciekawe wiele z programów naprawczych które mają na celu wygładzenie ekonomicznej historii działa tylko z jednego punktu widzenia. Regulowanie gospodarki pozwalało na doskonałą synchronizację produkcji, tak by nie dopuścić do spiętrzenia magazynowanych surowców czy produktów. To prowadziłoby do zatorów, i mogłoby zmniejszyć efektywność systemu. Szczególnie ważne, w przypadku niedoprodukcji – typowej sytuacji po każdej rewolucji, gdy producenci stają się jakąkolwiek klasą która oddala się od produkcji. Trzeba sporo wysiłku i czasu, by gospodarka wróciła do sytuacji, gdy ograniczenia nie zatrzymują całego mechanizmu, ale go regulują. Zresztą nie daje się kontrolować wszystkiego, choć czasem wystarczy kluczowe gałęzie wydobycia czy produkcji – szczególnie przemysłu energetycznego i ciężkiego.
Trafiają się także kryzysy wywołane zmianą światopoglądu – na przykład modą. Religią czy filozofią propagującą harmonię i minimalizm, która nakazuje ograniczenie czy to konsumpcji czy staniu posiadania.
Krachy będę się zdarzać. I co ważne – na gruncie samej ekonomii są trudne do przewidzenia. Można tylko ocenić ich ryzyko, znając niektóre wpływy.
Jeśli więc myślisz, drogi czytelniku, by po przeczytaniu kilku mądrych książek, grać na giełdzie, wiedz, że nikt nie widzi wszystkich zależności. Ale są specjaliści którzy niewątpliwie wiedzą więcej od Ciebie, i którzy grają przeciwko Tobie. I nawet jeśli uda cię się coś wygrać, oddasz to z nawiązką. Jak w trzy karty. Ale to, że przegrywasz, to nie jest ich wina. Oni tylko korzystają z tego jak działa nasza rzeczywistość. A, że umieją korzystać lepiej. Cóż… Wtedy spotyka Cię lekcja – że świat nie jest aż tak prosty. A nauka niestety – kosztuje.
Gdyby istniał sposób na robienie, bez wysiłku, dużych pieniędzy – kto by się nim podzielił