Czy w procesie nauczania w ogóle potrzebny jest nauczyciel? A jeśli tak – to jaka jest właściwie jego rola. Bo to co znamy z lekcji można by przecież spokojnie zobaczyć w sieci jeśli nie przeczytać jakiś skrót – czyli to co trzeba zapamiętać. Czy tak nie byłoby prościej i taniej?
Wbrew pozorom i powszechnie panującej opinii, proces uczenia nie polega na zmuszaniu do zapamiętywania, przygotowanych wcześniej w tym cel – treści, bo tak zapamiętywać się nie da, a zdobyta w ten sposób wiedza, pozbawiona odpowiedniego kontekstu oraz rozumienia pewnych podstawowych form rozumowania – nie da się zastosować w praktyce.
To właśnie ze względu na te dwa elementy, wiedza przekazywana jest w sposób ciągły pozwalając prześledzić wynikanie i zbudować odpowiednie ciągi skojarzeń które pozwolą odszukać potrzebną w danej sytuacji informacje i przechowywaną w ten sposób wiedzę – w praktyce zastosować. I ta ciągłość dotyczy nie tylko określonej kolejności prezentowania informacji (czy to chronologicznie, czy też od prostoty do wariantów komplikacji), lecz przede wszystkim – ciągłości jej przyswajania.
To z tego właśnie powodu, podczas przygotowywania lekcji (na przykład pisząc sobie jej konspekt) – zapisuje nie tylko to co chce przekazać, ale też jaka wiedza jest wymagana, by lekcję móc rozumieć. I zazwyczaj właśnie z tego, przed właściwą częścią lekcji – pyta. A robi to po to, by potrzebną wiedzą sobie przypomnieć – czy to słuchając czy nawet – podpowiadając. Po to, by uczniowie usłyszeli to jeszcze raz, powtórzone innymi słowami, i od innych osób, i by informacje zyskały tym większą wagę i były przechowywane blisko powierzchni pamięci krótkotrwałej.
Sprawdzenie wiedzy – jako element lekcji – ma ogromne znaczenie. Z drugiej jednak strony, owo przypomnienie musi, z powodu ograniczonego czasu – często jest fragmentaryczne i nie aktywizuje wszystkich uczniów w czasie lekcji1. Warto tu zauważyć, że na poziomie szkoły wyższej, gdy zakłada się dojrzałość motywacji ucznia, z powtarzania materiału, na wykładach w ogóle się rezygnuje, przenosząc tą część na ćwiczenia, które mają charakter raczej powtarzania i ćwiczenia wykorzystywania wiedzy, niż przygotowanie do kolejnego wykładu. Co nie znaczy, że nie trzeba być odpowiednio przygotowanym, by z takiego wykładu skorzystać2.
Czy jednak odpowiednia organizacja lekcji jest tutaj konieczna? Przecież już w połowie ubiegłego wieku proponowano „nauczanie programowane” polegające na prowadzeniu ucznia poprzez sieć informacji, przy czym kierunek ruchu zależał od odpowiedzi na pytanie sterujące, które były umieszczone pomiędzy notatkami do przeczytania. Pytania te służyły optymalizacji przekazywania treści. Uczeń odpowiadając poprawnie mógł przeskakiwać całe partie materiału który już, przy innej okazji sobie przyswoił. Przy błędnych odpowiedziach, uczeń kierowany był do treści dodatkowo wyjaśniających zagadnienia które nie są poprawnie rozumiane lub do powtórzenia tego czego nie udało się przyswoić przy pierwszym czytaniu. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, takie „lekcje programowane” miały charakter książek. Pracowano także nad budową odpowiednich automatów uczących, jednak ze względu na ograniczenia techniczne, maszyny takie były na tyle drogie, że pozostały w fazie eksperymentalnej.
Obecnie lekcje tego typu mają zazwyczaj charakter gier przygodowych w których młody uczeń wciela się w rolę jakiejś postaci która ma rozwiązać zagadkę. Jednak takie gry zazwyczaj dotyczą pojedynczego zagadnienia lub wręcz pojedynczej lekcji. Nic dziwnego, że taka forma nauczania, pozbawiona pewnej systemowości i ciągłości nie daje wystarczająco dobrych wyników, by mogła liczyć na poparcie dydaktyków.
Tu trzeba by zorganizować współczesną szkołę w formie gry przygodowej, gry złożonej ze zbioru przygód rozgrywanych w wirtualnym świecie. Przygód łączących się z sobą, tak by zdobywana i wymagana wiedza przeplatały się przez różne przygody w których uczestniczymy. Jeśli jeszcze zamiast klas – zaproponujemy „levele”, to nie wydaje mi się, żeby młodych ludzi trzeba było zachęcać do szkoły. Szkoły zresztą nie będą już potrzebne, bo nawet kontakty między uczniami można sprowadzić do kontaktów poprzez sieć komputerową3. Mamy to do dyspozycji znacznie głębiej sięgające narzędzia dydaktyczne pozwalające nie tylko na przekazywanie wiedzy i kontrolowanie tego przekazu, ale także na uczenie współpracy, zdolności przywódczych, samodzielności oraz kojarzenia faktów.
W takiej szkole, rolą nauczyciela byłoby tworzenie programu! To nauczyciel decydowałby o wprowadzaniu poszczególnych przygód, czy tworzeniu nowych scenariuszy lub wzbogacanie wariantów na podstawie obserwacji grających i dyskutujących uczniów.
Jest tylko jeden problem. Ten sposób nauczania nie pozwala na rozwijanie kreatywności ponad to co przewiduje program. Nie są to specjalnie duże ograniczenia, zwłaszcza wobec obowiązującej obecnie formuły nauczania, jednak nie ma sensu zmieniać sposobu uczenia tylko dlatego, że nowy też nie ma zbyt istotnych wad. Chyba, że przewidzimy rolę mistrza gry – człowieka który podejmuje decyzje i przedstawia rezultaty które dotychczas nie były przewidziane. Problemem będzie tu niewątpliwie czas reakcji, bo człowiek będzie musiał podjąć decyzje i zmodyfikować program, nawet jeśli będzie to prosta modyfikacja – na przykład dodanie możliwej akcji lub zmiana jej rezultatu, jednak są to tylko kwestie techniczne.
Ten sposób nauczania wykorzystywałby chęć do zabawy i zdrowego współzawodnictwa. Wirtualny świat dawałby każdemu równe szanse, jednocześnie pozwalając na indywidualny dobór przekazywanych treści. Ewentualne treści obowiązkowe z zakresu matematyki, literatury sztuki i historii można wpleść jako wymagania (umiejętności) w innych zaawansowanych zadaniach – przygodach. To pozwoliłoby na rozwój zainteresowań, a także uzupełnianie wiedzy w miarę potrzeb także o wiedzę bardzo specjalistyczną – bo dlaczego mięlibyśmy skończyć edukację podejmując pracę. W końcu po pracy można sobie godzinkę pograć zdobywając kolejne lewele które przekładają się na możliwości awansu.
Chyba warto rozważyć taką reformę oświaty i ten pomysł dopracować.
Można też zlikwidować gimnazja.