Znalazłem dzisiaj,
Przestraszone spojrzenie
Nie schowane
Ubrane w zamyślenie
I we wspomnienie uśmiechu
Popatrz
Ogrzeję Cię
Dotykiem rąk
Wtulę w ciszę
Lecz czy można
Wskrzesić duszę
Kiedyś
Dopadnie nas niemoc
Ta ostatnia
Że już nie będzie dane nam wstać.
I wtedy
Przeżyjemy piekło
W strachu czekając na śmierć
Możecie też wierzyć w niebo
I odejdziecie
Szczęśliwi
I wiecie?
To właśnie tylko po to wymyślono religię
Dla tej najważniejszej
Dla nadziei
W beznadziei
Być!
A może jednak: nie.
Bo obawiam się
Że bardzo Cię skrzywdzę.
To nie to co myślisz
Ale przy mnie
Twój cynizm
Okaże się radośnie uzasadniony
Gdy poprowadzę Cię
Na drugą stronę optymizmu
A droga świadomości
Jest bez powrotu
Jeśli zdarzają Ci się
Dziwne zbiegi okoliczności
To jesteś fujara
I Bóg próbuje Ci podpowiadać.
Upadły anioł
Wciąż leży
Bo reszcie może odpocząć
A z dołu
Świat wygląda inaczej
I inaczej
Wygląda wasze spojrzenie
Gdy patrzycie z wyżyn
Rozmodlonych oczu.
Czy powstanę?
Lepiej będzie dla was
Jeśli pozostanę
Na uboczu
Spotkaliśmy się
Jak starzy przyjaciele
Po latach
Tak bardzo znajomi
Że słowa nie miały znaczenia
Sącząc ciepłą jesień
Odchodzimy w czas
Szurając suchymi liśćmi
Odgarniamy wspomnienia
Zaprawdę powiadam:
Nasza świadomość
Jest tylko superpozycją kwantowego szumu
Wszechogarniającego szeptu
Otaczającej nas przestrzeni
Nie jesteśmy stworzeni
Jesteśmy przejawem tworzenia