Co do dzieje się od ponad roku na polskiej scenie politycznej można było przewidzieć, podobnie jak obecny podział polskiego społeczeństwa. Podział który rozpoczął się trzydzieści lat temu, a właściwie, którego korzenie sięgają jeszcze zaborów.
Okres przemian jaki rozpoczął się po zakończeniu stanu wojennego, doprowadził do podziału na Polskę A rozwijającą się dynamicznie i od początku będącej już jedną nogą w Europie, i Polskę B – w tej pogoni za sukcesem, zyskiem i rozwojem, gdzieś po drodze – zapomnianą, znajdującą się poza głównymi szlakami przepływu i przetwarzania towarów. Bez szansy na rozwój, bo do rozwoju nie ma tu warunków. Bo nie da się produkować jeśli nie ma surowców i rynków zbytu na miejscu (a nie ma) albo możliwości zorganizowania taniego transportu. To znaczy produkować się da, tylko nie ma to sensu. A wszystko to przyprawione głęboko zakorzenioną niechęcią do tych którym się udało. No bo przecież jak mogło się udać tak uczciwie i bez znajomości? Bo dobrego managera także dawno tu nie widziano, a nawet jeśli widziano, to się nie zatrzymywał.
Tu zawsze trzeba było inwestować, i to inwestować dużo, bo sporo tu historycznych zaległości. I niestety inwestować się nie opłacało, więc ten stan się ukonstytuował, i zyskał status stanu permanentnego. I nawet wyjechać nie ma specjalnie dokąd, bo jak człowiek słyszy ile kosztuje życie w dużych miastach – to się boi. Jedynie osoby skłonne podjąć ryzyko (czyli z grubsza mówiąc – ludzie przedsiębiorczy) pozwalają sobie na wyjazd za pracą lub na studia. Tylko że oni już nie wracają zmniejszając jeszcze lokalne możliwości.
A ci co zostają, jeszcze do niedawna wierzyli, że coś się zmieni. Że pojawią się inwestorzy, albo że będzie lepszy social, i może kiedyś będzie można żyć i u siebie, i godnie. I dopóki trwała ta nadzieja, można było słuchać o rozwoju gospodarczym, zielonej wyspie i tym jak to w ogóle już prawie wszystkim jest tak bardzo dobrze.
Tylko, że im jakoś wcale tak dobrze nie było. Było nawet jakby nieco gorzej. Nie to, żeby od razu popadać w nędzę. Po prostu na coraz mniej z tego co było wokoło – mogli sobie pozwolić.
Kredyt zaufanie w końcu się wyczerpuje. Jeśli dzieje się to stopniowo, pochłaniając kolejne regiony – czy to geograficzne czy społeczne- rządzący widząc ruch słupków poparcia – mogą próbować reagować. Jednak gdy dojdzie do takiej zmiany lawinowo – opozycja, choćby i najmniejsza i najmniej znacząca – jeśli się w porę zorientuje i przygotuje chwytliwe hasła – ma szanse na spektakularny sukces. Tylko, że to także niczego nie zmieni i pozostanie przy władzy będzie wymagało naprawdę dużej dozy pomysłowości a przede wszystkim populizmu. I to populizmu – w czynach, który na dłuższą metę jest po prostu za drogi.
Ale czy jest inna możliwość? Czy Polska B skazana jest na wegetację? Póki co jakiekolwiek inwestycje są po prostu zbyt drogie w stosunku do możliwych zysków. Tu niczego nie brakuje, ale wszystkiego jest jakby mniej. Specjalistów, surowców, potencjalnych klientów, no i na koniec – transportu. Bo jeśli do miast przyjeżdżają dwa pociągi dziennie, i przechodzi przez nie jedna droga drugiej kategorii odśnieżania – to nie mówimy tu o poważnym transporcie. Jaki rodzaj działalności pozostaje? Można by założyć kampus uniwersytecki, ale to po pierwsze bardzo kosztowne, a po drugie – niewiele zmieni, bo pracownicy musieliby przyjechać z zewnątrz. Przynajmniej część z nich – ta co bardziej znacząca, bo niewielka miejscowość raczej nie ma wpisie inwentarza – kilkunastu profesorów.
Wygląda więc na to, że trzeba będzie poczekać, aż miasta przestaną się opłacać i będzie można zacząć inwestować od czegoś małego – niewielkich kilkuosobowych zakładów produkujących jakieś podzespoły. Można też stworzyć specjalną strefę ekonomiczną – ale to zmienia sytuacje tylko wewnątrz strefy, która może wycinać jakąkolwiek konkurencję oferując niższe koszty.
Jednak z drugiej strony – czekać się nie da, bo życie nie może czekać i nie można długo z pokorą godzić się na bycie pominiętym. I komuś takiemu oferuje się nadzieję i wiarę. Prosi się o prawo by stanowić sprawiedliwość. I może być tak, że tych pominiętych jest już zbyt dużo, i że ich rozgoryczony głos przeważa
I nastaje rewolucja.
Zbrojna, albo też demokratyczna – bezkrwawa, przynajmniej na początku bo rosnąca na nawozie żalu dyktatura w końcu stanie naprzeciw wyborcom którzy przejrzeli na oczy.
Czu nie można było tego przewidzieć i zapobiec?
A może, co może zabrzmi wyjątkowo beznadziejnie – przewidziano. Tylko nie było już innej możliwości. Nie było już innej drogi.
Wynik ostatnich wyborów był wyrazem wołania o pomoc. Otwartą pozostaje kwestia, czy ignorowanie tego głosu skazuje nas na gniew czy rezygnację. Na razie każdy rozstrzyga to w swoim sumieniu, ale…
Nie. Nie grożę. Ostrzegam. Nie jestem z Polski B. Ja ją tylko widziałem