Każdy „obecnie panujący” ustrój, stara się przetrwać. Możemy o nim myśleć jak o ogromnym zwierzęciu z potężnym instynktem przetrwania, ale tak naprawdę chodzi o to, że osoby które na całym przedsięwzięciu korzystają, starają się przekonać wszystkich dookoła – że tak jak jest - jest wszystkim dobrze. Czasem się to nie udaje z powodu przesadnego dysonansu między poziomem życia w teorii i w praktyce. Wtedy trzeba sięgnąć po inne mechanizmy samoobrony systemu – czyli o wszelkiej maści służby bezpieczeństwa. W skrajnych wypadkach władza może się nawet posunąć do tego, że zacznie działać dla dobra ludu i wtedy robi się nawet dość zabawnie, jeśli nieudolność nie doprowadzi do tragedii, albo mniej zabawne – jeśli doprowadzi.
Jednak każdy ustrój, w ten czy inny sposób kończy swoje panowanie i oddaje władzę inaczej sformalizowanym strukturom. Zazwyczaj dzieje się to na skutek jakiejś zabójczej dla systemu – rewolucji, choć to co pojawia się potem – wygląda z grubsza podobnie – z drzewiastą strukturą dowodzenia, a różni się tylko zróżnicowaniem na poziomie najniższych gałęzi, znajdujących się w warstwie „rządzonej”. Warstwa „rządzących” – wygląda zazwyczaj bardzo podobnie. Reszta polega na złudzeniu, że jest lepiej niż poprzednio i na tym jak podzielona jest polityczna materia – czyli zbiór obywateli.
Ale nie o tym chciałem pisać. Każdy z ustrojów kończył swoje panowanie ze względy na rewolucję która wprowadziła znaczące zmiany w warunkach w jakich władza ma się realizować. A skoro zmieniają się warunki – forma władzy ewoluuje. Oczywiście gdy warunki zmieniają się wystarczająco powoli, by dało się dostosować. Czasem jednak dochodzi do przemian które można wykorzystać do przejęcia władzy, jeśli znajdzie się na nią, wystarczająco dobry (w zaznaczeniu dopasowany do warunków) – pomysł. Ale to co powoduje rewolucje – to nie warunki. może to być budowa maszyn – rozpoczynająca rewolucję przemysłową, czy odkrycie ekonomii połączone z masowym kształceniem pracowników obsługujących coraz to bardziej nowoczesne urządzenia. Może to być nawet pomysł, by zamiast zbierać to co w okolicy rośnie i za zwierzem ganiać po lecie, można sobie posiać i wyhodować i mieć jedzenie pod ręką.
I tu nasuwa się pytanie: Jak rewolucja czeka nas teraz. To nie znaczy, że nastąpi to niebawem. Może demokracja jest jakimś agonalnym stadium i czas na rozpoczęcie cyklu rozwojowego od zera, ale możemy mieć nadzieję, że da się jeszcze z tego coś zrobić. Czy z kierunków rozwoju jakie możemy obecnie obserwować, możemy przewidzieć do czego dojdzie?
Żyjemy w świecie informacji, do których dostęp jest w zasadzie nieograniczony. Mamy do dyspozycji drzewo wiedzy dobrego i złego. Maszyny mogą wykonywać coraz więcej czynności i są już zapowiedzi, że praca ludzkich rąk zostanie wyeliminowana i zastąpiona przez całkowitą robotyzację. Czy człowiek będzie jeszcze wtedy do czegokolwiek potrzebny? Myślę, że tak, bo parcie do władzy – to nie chęć kontroli – ale instynkt, który pozwala przetrwać gatunkowi. Decyzje dotyczące stada podejmuje ten, kto jest w obecnych warunkach – dobrze dostosowany. Silny. Dlatego lubimy mieć władzę. Społeczeństwo będzie wciąż potrzebne jako miernik siły tejże władzy na szczeblu superstada – stada samych samców alfa którego interakcje są na naszym poziomie widziane jako konflikty i sojusze (niekoniecznie zbrojne2).
Ale jak zutylizować tak wielką siłę mas ludu niepracującego miast wsi i osad? Nie można sobie pozwolić na przesadne niezadowolenie – bo to się może źle dla systemu skończyć, a na pewno źle dla grupy trzymającej władzę. Można by stworzyć potężną armię, ale jest ryzyko, ze sąsiedzi nie będą spokojnie patrzeć jak będziemy się zbroić nawet jeśli w tej armii uczono by waliki kijem. Może więc dać każdemu social i pozwolić spokojnie konsumować to co wytworzą maszyny.
Niestety w każdym społeczeństwie jest pewna niewielka liczba osób które są po prostu kreatywne i będą działać chociażby z nudów tworząc warstwę twórców, która ma szanse dołączyć jeśli nie do samych struktur władzy, to przynajmniej do grupy mającej wpływ3. Ta warstwa kształtuje się już teraz – to wszelkiej maści blogerzy, youtuberzy, osoby prowadzące fanpage, artyści, modelarze, ale także programiści tworzący programy public domain którzy także w pewien rozproszony i demokratyczny sposób tworzą rdzeń aparatu władzy – panując nad sposobami przetwarzania informacji – także tej niezbędnej do funkcjonowania tejże władzy.
Mamy więc grupę która będzie musiała mieć specjalne przywileje, w zamian za które będzie w miarę lojalna. I znów – patrząc na pensje informatyków mających dostęp danych – możemy powiedzieć, że to już się dzieje.
Może więc jesteśmy już jedną nogą po drugiej stronie, i nie zauważamy rewolucji która rozrywa się wokół.