W telewizji dominują obecnie paradokumenty - filmy kręcone tak jak filmy dokumentalne czy reportaże, grane przez amatorów, kręcone w zwyczajnych wnętrzach. Produkcja takich filmów jest tania, ale czy to jedyna przyczyna tak wielkiej ich popularności.
Nakręcenie pojedynczego odcinka serialu paradokumentalnego jest tanie. Nie potrzebujemy aktorów biorących profesjonalne stawki - bo główne role zagrają statyści. Nie potrzebujemy reżysera obdarzonego artystyczną wizją czy wyjątkowo subtelnym smakiem. Operator kamery nie musi mieć specjalnej praktyki. Jako plan, można użyć czyjegoś mieszkania albo firmy. Scenariusz też nie musi być szczególnie ambitny - wystarczy by temat chwytał za serce.
Dlatego zazwyczaj budżet pojedynczego odcinka nie przekracza 10 000 zł, a przy dobrych układach można go sprzedać za niewielką wielokrotność poniesionych nakładów. Jeśli dodamy do tego, że taki odcinek można w całości zrealizować w jeden dzień. Jest to więc doskonały i bezpieczny interes dla producenta. Ale dlaczego tak chętnie oglądamy tego typu filmy. Czy dlatego, że nie mamy wyboru? Przecież trudno dzisiaj o miejsce w Polsce w którym nie dałoby się odebrać przynajmniej dziesięciu kanałów telewizyjnych, a w większości miejsc istotnych z punktu widzenia oglądalności, jest dostępna telewizja kablowa, a czas antenowy sprzedaje się tylko wtedy, gdy ma jakiegoś widza.
Z artystycznego punktu widzenia dzieła te są okropne i trudno je chłonąć z powodu ich piękna, a jednak przyciągają każdego dnia setki tysięcy telewidzów, którym towarzyszą nieraz przez cały dzień podczas wszystkich domowych czynności. Dlaczego zamiast sięgnąć po klasykę światowego kina, ludzie chcą oglądać coś takiego?
Może dlatego, że taka forma jest nam po prostu bliska.
Sytuacje pokazywane w większości filmów, są bardzo nietypowe nie dlatego że są odległe od codziennych wzorców, ale dlatego, ze są pełne szczegółów. Szczegółów które pozwalają zobaczyć różnice miedzy naszym codziennym życiem a oglądaną historią. I te różnice nie pozwalają na pełną identyfikację z bohaterami, a co za tym idzie, nie dostarczają wrażeń tak pełnych jak przekaz prosty, operujący potocznym językiem i nazywający emocje dosłownie i bez zbędnych niuansów. Bo z czymś takim można się identyfikować niemal dosłownie. Proste sytuacje, w których czarne jest czarne a białe może jest trochę przybrudzonego, ale kiedyś było niewątpliwie białe. Bez relatywizmu i bez szarości. I wszystko albo szczęśliwie się kończy, albo owiane jest jakąś mroczną tajemnicą - ale tu od początku jesteśmy świadomi jak to się skończy, bo cały serial ma ten sam schemat.
I co szczególnie ważne - kolejne odcinki pojawiają się tak często, że nie ma kiedy zastanowić się nad którymś nieco głębiej. Bo nie chodzi o refleksję, ale o przyjemność wynikającą z tego, że mamy złudzenia jakbyśmy to my rozwiązywali z pozoru nierozwiązywalne problemy. Prosty przekaz ryjącymi coraz głębsze ścieżki w matrycy neuronowej naszych drodzy widzowie, mózgów. Wzoru rozwiązywania poważnych życiowych problemów.
Z tego punktu widzenia, paradokumenty odgrywają istotną rolę edukacyjną pozwalającą uczyć się na cudzych błędach, po to, by umieć potem rozwiązać własny problem, z pewnością podobny do wielu innych, choć zawsze nieco inny.
Wydawać by się mogło, że trudno jest pisać scenariusze w takich ilościach, na jedno kopyto, tak by nie naruszyć własnych praw autorskich Na brak scenariuszy nie można narzekać. Różniące są niewielkie i wynikają często z tego, że kto inny zgłosił się na casting i wydawać by się mogło, że istnieje ograniczona liczba wszystkich możliwych kombinacji. I że z matematyczną pewnością tych wszystkich możliwości najpóźniej w przyszłym sezonie (ku chowałem niebios) - zabraknie. Tymczasem okazuje się, że kierując się wzorcem, ktoś rozwiązał poważny życiowy dylemat, i wystarczy go opisać, a biografia nie może być opatentowana anie nie może naruszać patentów.
I tak to się kręci. Odcinek po odcinku, serial po serialu (tu powtarza się pewien metawzorzec - podobieństwo - podobieństwa). Bo powstają kolejne seriale (nie odcinki) - o życiu w szkole, w szpitalu, przed automatem z kawą, w publicznej toalecie1 czy gdziekolwiek indziej, gdzie spotyka się pewien powtarzający się wzorzec problemów.
Bo edukować trzeba wszystkie środowiska.
Bo każdemu trzeba zaindukować jego codzienną dawkę kursu "Jak radzić sobie w życiu - ilustrowany album z zadaniami"
PS> Przy pisaniu niniejszego artykułu nie ucierpiały żadne zwierzęta (chociaż niektóre się prosiły). Ucierpiał natomiast autor który w imię sprawy i z poświęceniem godnym szczytniejsze celu - obejrzał pod rząd dziesięć odcinków serialu "Trudne sprawy" i trzy "Telewizyjnego biura śledczego" - w ramach swoistej dekompresji.