Kraina humanistów

Aby zostać humanistą, nie trzeba znać się na sztuce czy literaturze. Nie trzeba umieć niczego szczególnego. Wystarczy czegoś nie umieć…

Przysłuchiwałem się ostatnio rozmowie dwu młodych osób. Siedzieli w kawiarni przy stoliku i opowiadali o sobie, można się było domyślić, że jest to najprawdopodobniej pierwsze ich spotkanie w rzeczywistym świecie. Nie warto byłoby o tym wspominać, gdyby nie to, że w pewnym momencie chłopach, w ramach przedstawiania się z jak najlepszej strony, powiedział, ze zawsze był słaby z matematyki. Co dziwne – powiedział to w kontekście zalety. Zastanowiło mnie to. O ile nieumiejętność czytania czy pisania, nieumiejętność prowadzenia samochodu czy pływania rzadko jest powodem do dumy, o tyle problemy z przedmiotami ścisłymi – są modne i odbierane są jako przejaw wrażliwości i zorientowania na drugiego człowieka.

Wszystko zaczyna się w dzieciństwie. To wtedy, gdy młody człowiek nie radzi sobie z matematyką natychmiast przez całą rodzinę określany jest humanistą. Co ciekawe, nieumiejętność pisania oraz wstręt to czytania rzadko jest doceniany i nigdy nie jest premiowany uznaniem za matematyka, jeśli nie idą za nim rzeczywiste zdolności. Określenie humanista, powtarzane jest potem z dumą na wszelkiego rodzaju spotkaniach rodzinnych i nie jest istotne, że młody człowiek nigdy nie był w muzeum, a w teatrze nudzi go brak efektów specjalnych. Jest humanistą i koniec. Z jednej strony, trudno przy typowym sposobie prowadzenia lekcji zweryfikować zdolności humanistyczne ucznia klas 1-2 szkoły podstawowej, o tyle możliwość weryfikacji wiedzy i umiejętności związanych z matematyką jest niestety dość duża.

Można by sądzić, że lepszy byłby podział na ścisłowców i matoły, gdyby nie to, że rzeczywiście dochodzi tu do polaryzacji zdolności. Nie jest to jednak rozróżnienie związane z predyspozycjami, ale rozróżnienie indukowane przez środowisko powtarzające do znudzenia „moje dziecko jest humanistą”. A że w międzyczasie zaległości z matematyki osiągnęły poziom którego nie sposób przeskoczyć, młody człowiek chętniej uczy się tego w czym łatwiej odnosi sukcesy i w czym dowolne braki można nadrobić w locie albo po prostu nie nadrabiać.

Pierwotną przyczyną jest brak wiedzy. Zdolność abstrakcyjnego myślenia wymagana na pewnym poziomie kształcenia z przedmiotów ścisłych pojawia się w wieku 8-13 lat, i jest różna u różnych uczniów. Poniżej tej granicy, zrozumienie pojęć omawianych na lekcji jest bardzo trudne, wymaga znacznie większego wysiłku. W typowej klasie spotykają się zarówno uczniowie którzy potrafią operować pojęciami abstrakcyjnymi jak i tacy którzy tego nie potrafią. A nauczyciel jest jeden a i dość napięty program nie pozwala na zindywidualizowane podejście. Stąd uczniowie którzy tej granicy nie przekroczyli – zostają dożywotnio mianowani humanistami.

Warto zaznaczyć, ze wiek dojrzewania do myślenia abstrakcyjnego nie jest negatywnie związany ze zdolnościami. Jeśli ktoś przechodzi tą granicę w wieku 13 lat – nie oznacza że jest upośledzony. To znaczy przez naturę, bo przez system edukacyjny a szczególnie przez rodziców – jak najbardziej. Rodziców którzy przyklejają łatkę, zamiast pomóc normalnie funkcjonować. Rodziców którzy wolą się szczycić dzieckiem o zdolnościach humanistycznych niż przyznać, ze w matematyce jest trochę spóźniony. Bo jak to brzmi? Prawie jak „opóźniony w rozwoju”

Może więc warto przyjrzeć się programowi nauczania z matematyki, i zastanowić, czy warto go prowadzić, gdy tylko 10-20% dzieci jest na niego gotowych. I może zamiast przestać wymagać wiedzy moim zdaniem podstawowej i przydatnej w życiu, rezygnuje się z niej całkowicie. Bo czym innym jest zlikwidowanie egzaminu maturalnego z matematyki? Teraz się go przywraca ku przerażeniu uczniów i rodziców, nie zdając sobie sprawy jak wielkie szkody powstały w międzyczasie, gdy matematyka została zepchnięta do roli przedmiotu dla wybierających się na politechnikę. Co gorsze – jest on tak odbierany przez nauczycieli od których trudno teraz czegokolwiek wymagać.

Można by zapytać po co komu matematyka, fizyka która na niej w dużym stopniu bazuje, chemia w której matematyka może nie jest tak widoczna, ale obecna głębiej – w relacjach pierwiastków w związkach chemicznych. W końcu po co nam rachunek różniczkowy czy całki. Po co zasada zachowania energii czy wydajność energetyczna silnika cieplnego. Po co znajomość elektroujemności metali. Odpowiem: dla większości z Państwa – są absolutnie zbędne. Te informacje prawie nigdy w życiu się nie przydadzą. A już na pewno nie w tej formie w jakiej są przedstawiane w szkole. Z drugiej strony treść „Pana Tadeusza” oraz data bitwy pod Grunwaldem też niczemu nie służą (abstrahując od przepisu na bimber). Po co się więc tego uczymy? Bo jest to sposób na wykształcenie umiejętności w życiu bardzo ważnych: obserwacji i wyciągania wniosków. Tak jak zajęcia z przedmiotów humanistycznych uczą czytania pisania i mówienia, tak przedmioty ścisłe kształcą zdolność do chłodnej analizy napotkanych problemów. Do poszukiwania przyczyn oraz związków w otaczającym nas świecie. Do rozwiązywania problemów.

To z tego powodu osoby z przygotowaniem ścisłym tak świetnie sobie radzą we współczesnym świecie.

Wrocław 11-11-2008