W końcu koleżanka z pracy namówiła ją na założenie konta na portalu
randkowym. Bez specjalnego przekonania wpisała w swoim profilu kilka
banalnych frazesów i dodała jakieś zdjęcie z wakacji - takie na którym
okulary zasłaniały pół twarzy.
Wiadomości jakie przychodziły można było spokojnie sortować stosując
tradycyjny schemat: szmaty, butelki, złom, makulatura: Faceci szukający
w sieci kochanki, bo w świecie rzeczywistym im to nie wyszło;
zakompleksione intelektualne pustostany które chcą zaimponować
kumplom przy piwie ilością zaliczonych panienek, a nie starcza im
wyobraźni by nocne eskapady po prostu powymyślać, kolesie którzy
szukają fanklubu dla swoich fur i cała reszta niespełnionych życiowo
którzy tak naprawdę potrzebują matki.
To było nawet zabawne: Po samym Nicku zgadywać co facet napisze i
jakie zdjęcie będzie miał (jeśli w ogóle odważy się jakieś umieścić)
na swoim profilu. Ale pewnego dnia – trafił się wiersz. Proste słowa,
żadnych rymów – tylko kilka linijek, ale niewątpliwie to był wiesz.
O niej! Pisał jakby ją znał. To było intrygujące. Odpisała.
Wymienili się numerami telefonów i adresami.
Rozmawiali od czasu do czasu. Coraz bardziej swobodnie i coraz
lepiej się rozumiejąc.
W końcu odważyła się napisać: „Czy chciałbyś się spotkać na żywo”?
Odpowiedź przyszła po chwili: „Tak, ale nie chcę żebyś mnie widziała”.
Podał nazwę kawiarni.
To było zastanawiające.
***
W kawiarni usiadła tyłem do okna. Po chwili poczuła lekkie poruszenie gdy usiadł jej za plecami. Zamówili po kawie. Zamknęła oczy rokoszując się jej aromatem i swobodną rozmową. Nawet nie zauważyła jak zapadł zmierzch. Zaproponował jej spacer.
***
Wędrowali przez podwórka i parki starannie omijając rzadkie plamy
światła latarni. Bezksiężycowa noc iskrzyła się chłodnym światłem
gwiazd. Rozmowę przerywały coraz dłuższe cienie aksamitnej ciszy,
gdy trzymając się za ręce wędrowali przez noc. W końcu znaleźli
się przed drzwiami sutereny w starym poniemieckim domu stojącym
wśród drzew. Zaskoczyło ja gdy wyjął klucze. Chyba poczuł jej
niepokój bo sam się zawahał. W końcu otworzył i zaprowadził ją
w mrok. Po chwili usłyszała muzykę. Tęskne powolne tango wypełniło
pokój. Podał jej do ręki kieliszek. Gdy go uniosła dotknął ją
subtelny aromat czerwonego wina.
Echa smaku powoli docierały do jej świadomości gdy ostawił puste
kieliszki. Położył rękę na jej talii i delikatnie poprowadził. To
nie był taniec jaki znała. Był rytm, pytania i odpowiedzi których
udzielało samo ciało. Rytm który płynął prosto z serca, Rytm który
był rytmem chwili. Tego jedynego w swoim rodzaju tu i teraz, a przecież
zarejestrowany dawno temu przez muzyków który ich nie znali a tak
dobrze rozumieli tą właśnie chwilę.
Pocałował ja w ramię delikatnie zsuwając ramiączko sukienki. Zsunęła
drugie nie przerywając tańca, czując jak powili zsuwająca się materia
najpierw krępuje a potem uwalnia pozwalając tańczyć dalej.
Gdy skończyła się płyta – usiedli na brzegu łóżka. Znów podął jej lampkę wina Z pierwszym
taktem kolejnego tanga taniec zmienił znaczenie.
Dreszcze przebiegały jej ciało zaskakując każdym nowym drżeniem.
Przestała rozpoznawać dotyk jego palców, ust, włosów i języka,
które przeszukiwały jej ciało smakując każdy jego punkt, badając
jej wrażliwość i budząc ją powoli, bez pośpiechu, bez niecierpliwej
natarczywości… Otwierała się na te doznania powoli, jakby sama
szukała kolejnych głębi. To było coś dalej, poza bezgranicznym
zaufaniem.
Paznokcie początkowo delikatnie sunące po jej talii, z wolna
naciskały coraz głębiej. Jego włosy muskały jej brzuch, falujący
w uniesieniu równego głębokiego oddechu, schodząc coraz niżej.
Przy pierwszym pocałunku, który dotarł nieoczekiwanie, trafiając
w każdy nerw, docierając do każdego zakamarka jej ciała – straciła
oddech.
Po pierwszym uniesieniu, ciało wrażliwe do granic bólu reagowało
samo na delikatny dotyk oddechu błądzącego po jej ciele. Oddechu
który krąży jak jastrząb wypatrując zdobyczy, by znalazłszy czuły
punkt opaść i musnąć pocałunkiem. Cały świat stał się oczekiwaniem
na kolejną pieszczotę, skupiona na nie-dotyku błądzącego jak
cień odkrywała w sobie kolejne głębie i kolejne wyżyny radości.
Cała była teraz czuciem, gdy poczuła w jak jej i jego palce
splatają się razem dotyk ust zamykający jej rozchylone usta
błądzi delikatnie, gładząc i podszczypując wargi bawi się ich
drżeniem.
Gdy nadchodziła druga –silniejsza fala, poczuła jak się wypełnia.
Powoli, z wahaniem, docierał do jej najgłębszego jestestwa, budząc
kolejne fale nieznanego zmysłowego szaleństwa każdym, niepowtarzalnym
ruchem. Jak w tańcu wychodziła naprzeciw każdego poruszenia,
skupiona na tym co tu i teraz. Jej oddech rwał się w niemym krzyku,
gdy mijała kolejne granice rajskich kręgów. Świadomość absolutu
uderzyła nagle budząc w niej ukrytego Boga. Krzyk którego nie mogła
i nie chciała dłużej powstrzymać wybuchł w niej, a jego powracające
z najdalszych zakamarów przestrzeni jej ciała powoli na nowo stwarzał
rzeczywistość. Poczuła jak kładzie się na pachnącym szczęściem torsie,
wtulając się w jego ramiona. Zasypiając myślała w nadziei o nadchodzącym
świcie, gdy wreszcie ujrzy tak doskonale poznanego kochanka.
***
Zadzwonił budzik. Wracając z przestrzenie snów, przeciągnęła się i
rozejrzała. Na biurku przed nią stał otwarty laptop który budził
się po tym jak sięgając po budzik poruszyła myszka. Mięśnie bolały
zmęczeniem po całej nocy spędzone w fotelu.
„Więc to był sen?” pomyślała z żalem.
Komputer odezwał się obwieszczając nową wiadomość. Odruchowo
sięgnęła po myszkę i otwarła komunikator. Napisał poznany wczoraj
na portalu randkowym facet: „Dziękuję za cudowną noc. Kiedy
spotkamy się znowu?”
Za oknem miasto spieszyło do pracy.
Gdy wróciła do domu – wiedział. Coś się stało. Czy to tylko żałoba bo umarłych marzeniach – czy rozczarowanie. Posłuszne rozczarowanie jakby w pełni świadoma tego jak narozrabiała – na prawdę szczerze mówi: „Miałeś rację, tato.” Starał się, by nie dostrzegła, że zauważył.
Następnego dnia. Gdy wsiedli do samochodu, nie uruchomił silnika, tylko odwrócił się do niej i spytał:
- Dlaczego nie chcesz jechać do szkoły?
Tak po prostu spytał – Nie mieściło się to jej w głowie. Jeśli teraz zauważył tą tęsknotę, uśpioną przez niewielki czas, to jak mógł nie zauważyć wczoraj wieczorem. Wtedy każdym porem ciała wychodził z niej ból. To nie było rozstanie. Och jak marzyła żeby to było tylko rozstanie. To ból rozczarowania gdy poszedł do niej żeby zaimponować kolesiom z gangu. Chciała żeby podszedł – ale nie tak.
- Porozmawiam z nim. Jak po Ciebie przyjadę.
Westchnęła tylko.
***
Po południu czekał przed szkołą. Gdy chłopak wychodził powiedział jakby do siebie – ale dość głośno
- Zachowałeś się nie właściwie
- Do mnie ta mowa?
Odwrócił się i spojrzał młodemu prosto w oczy
- Sam to wiesz, wiec po co pytasz
- I co naskarżysz dyrze?
- Po co jesteśmy facetami
- Wieczorem! Będę czekał
Pod wieczór, przyszedł na szkolne boisko. Młody opierał się nonszalancko o mur. Gdy podszedł, z cienie wyszło trzech typów z kijami bejzbolowymi. Chcieli go postraszyć. A może nie. Widać było jednak, że nie traktują go poważnie i są przyzwyczajenie raczej do strachu niż realnej konfrontacji. Przywołał w pamięci to czego uczył się wiele lat wcześniej.
Pierwszy cios był raczej machnięciem niż uderzeniem. Wszedł w zwarcie o odebrał pałkę atakującemu. Potem niewiele się namyślając ciął nią jak mieczem celując w kolana. Byli naprawdę zaskoczeni.
Młody był zszokowany takim obrotem spraw. Kolesie trzęśli całym osiedlem – a tu jakiś staruszek spuścił im łomot. Co prawda byli tylko we trzech – ale nie zdążyli zadać żadnego ciosu. Leżeli teraz zwijając się z bólu i nie mogąc się podnieść. Obserwował jak podchodząc do niego odrzucił zdobycznego bejzbola. Czekał na cios – ale czegoś takiego się nie spodziewał.
- Dzięki – sięgnął do portfela – stówa – tak jak się umawialiśmy. Nieźli byli – następnym razem załatw podobnych.
Odwrócił się i odszedł. Trzy twarze patrzyły na niego z nad ziemi. Grymas który je wykrzywiał nienawiści przysłonił ból. Rzucił się do ucieczki.
***
Po południu zadzwonił telefon
- Słuchaj – wpakowałeś mnie w to – to mnie teraz wyciągnij – oni mi tego nie darują
- Dlaczego uważasz, że możesz mi wydawać polecenia – zapytał spokojnie – czy naprawdę uważasz, że masz przewagę?
W słuchawce po drugiej stronie zaległa cisza.
- Mogę to zrobić. Nie muszę. To spora różnica.
- Proszę…
- Tak lepiej. Dobrze, ale będziesz musiał przyjąć moje warunki
- Jakie – w głosie słychać było strach
- I tu mnie masz – nie mam pojęcia. Będziemy improwizować.
***
Czekali przesz szkołą. Nie mieli kiji. Przez cienki materiał widać było kastety założone na trzymane w kieszeniach ręce. Wychodził razem z młodym. Gdy ich zobaczył złapał młodego za rękaw i skręcił w ich stronę. Zmienili szyk. Już nie stali bezładnie. Teraz byli gotowi otoczyć i bić tak długo aż nie padnie.
- Przepraszam za ostatnią rozróbę
Zdziwili się. Młody trząsł się ze strachu.
- I przepraszam za ten tekst – czy naprawdę myślicie, że takie coś byłoby zdolne na numer o który go podejrzewacie? Za bardzo się boi. Nie potrafił się nawet zdobyć na to, żebym udzielił mu paru rad jak poderwać dziewczynę, bo to wyprawiał… Zamiast pogadać – wystraszył się i zadzwonił po kumpli. Ciekawe kto mu dał wasz telefon.
Patrzyli na siebie przez chwilę. Stojący w środku wyjął rękę z kieszeni.
- Masz jaja koleś. Ale ktoś musi za to beknąć.
- Myślę że młody długo będzie żałował. Rozejrzyjcie się, zaprosiłem jego kumpli – posłuchajcie jak rechoczą. Przynajmniej jeden zrobił mu zdjęcie z tą malownicza plamą w kroku. Jaja to jedno – ale i zwieracze się czasami przydają.
Zaczęli się śmiać.
***
- Straciłem przez Pana twarz. Straciłem honor! - Twarz to była nieciekawa, a co do honoru – nie nigdy go nie maiłeś. To była tylko duma, taka ulepiona z kompleksów i bezczelności. Jakkolwiek to nazwiesz – warto było stracić. Poza tym Zachowałeś życie. - Oni by mnie nie zabili. - Może akurat oni nie. Ale w końcu ktoś by spróbował. Na zlecenie, z zemsty – czy tez po prostu nudów – żeby zaimponować jakimś nieistotnym kumplom. A honor – ten zawsze masz czas zyskać. Uśmiechnął się. Trochę smutnie, trochę gorzko, a trochę, jakby już innymi sprawami się zajmował i o innych myślał. Poklepał go po dłoni. Odwrócił się. I odszedł odprowadzany wzrokiem.
***
Ktoś pukał. Gdy podeszła i otworzyła drzwi – On stał. Był jak na siebie – bardzo spokojnie ubrany. I zasłaniał się – czerwoną różą.
- Wiesz – powiedział – Chciałem Się z tobą spotkać i może poszlibyśmy do kina. Ale… Wiesz… Myślę teraz, że teatr będzie ciekawszy. I myślę – że to ma znaczenie.
Zarzuciła mu ręce na szyję.
- On wiedział. Ten drań dokładnie wiedział jak to się skończy. A może nawet miał świadomość, że każde zakończenie musi być dobre – ale niech to będzie to lepsze.
- Co powiedziałaś?
Roześmiała się patrząc mu w oczy.
- Nie martw się. I tak Cię kocham.
***
Wracał ze spaceru. W oknie, w domu naprzeciwko właśnie zapaliła się czerwona latarnia.
Kiedy mieszkała z rodzicami, zawsze interesowali się nią nieodpowiedni faceci. To znaczy za każdym razem – ten wybrany – to był nieodpowiedni facet. Teraz, kiedy wreszcie odniosła jakoś sukces i mogła sobie pozwolić na własne mieszkanie. Tym razem trafił się odpowiedni facet. Przynajmniej tak się zdawało do jakiegoś czasu. Gdy i on odniósł sukces, właściwie dzięki niej – i to też w zasadzie przez łóżko. Kiedyś grający macho, teraz, dzięki conocnej pewności – naprawdę pewny siebie – zdobył przywództwo ferajny rządzącej sporą dzielnicą. I również z niego wyszedł nieodpowiedni facet.
Poeta pojawił się trzy lata wcześniej. Najpierw nie widywali się. Później – tylko w przelocie zabierając światu sekundy światła. By któregoś dnia – wszystko się załamało.
Teraz siedział dwa krzesła dalej, w niewielkim barze w dzielnicy zbyt spokojnej by mogła wyżywić jakąkolwiek przestępczość. Zastanawiała się – co go tu przywiało. Upadek ambicji czy powiew beztroski który tak często wyglądał z jego pisaniny.
Pokiwał ręką jakby widywali się codziennie.
- Cześć, dawno się nie widzieliśmy – powiedziała, siadając obok
- To chyba TY – powiedział tonem jakby kończył dobrze znany dowcip. – coś zatańczyło w jego oczach – No to opowiedz : Jako masz kłopot
- Jestem sama
- Cóż, to chyba nie nowość, prawda? To tylko przerwy na złudzenie – że się rozumieliśmy.
- Tak, i w zasadzie chodzi o to by sobie pomagać. – westchnęła i spojrzała mu w oczy – Pomagać sobie utrzymywać te złudzenia. I pomagać ze wszystkich sił – bo się tą drugą osobę kocha – bez względy na to kim jest – i także – ze wszystkich sił.
Uśmiechnął się, położył na blacie banknot.
- Jutro wypływam. Wiesz o czym zawsze marzyłem.
- Przyjdę.
- Zabierz paszport.
I następnego dnia Pan ujrzał pusty ogród Edenu i wspomniał swój gniew i żal mu się zrobiło ukaranych ludzi. Wiedział bowiem, że żadna kara nie będzie okrutniejsza od losu jaki sami sobie stworzą. Posłał więc za nimi strażników, by strzegli człowieczeństwa. A posłał ich dwoje, by siebie wzajemnie pilnowali i na drogę niewłaściwą nie zeszli oraz by na obie ręce ludzom patrzyć cały czas zdolni byli. I aby świadectwo na przyszłe pokolenia zachowali - jednego nauczył pisać a drugiego czytać. A imiona ich były Poeta i Krytyk.
Szedł ulicą. Było późno. Zazwyczaj wychodził przed położeniem się do łóżka – na spacer – taki by sen opadł znacznie prędzej. Naprzeciw toczyła się kobieta. Spadając z za wysokich obcasów i walcząc zaciekle z etolą zsuwającą się z ramion. Zataczała się. Gdy się mijali Zatrzymała się chwiejnie i zapytała:
– na Grunwaldzki – to jak dojdę?
Popatrzył na dziewczynę. Atrakcyjna i niemiłosiernie skuta – zabłądzi zanim dojdzie do najbliższego skrzyżowania.
– Musisz położyć się spać – powiedział łapiąc ją pod jedno ramię w tym samym momencie w którym za drugie uniósł ją Morfeusz.
- Jajka po wiedeńsku czy grzanki z miodem – dobiegło z kuchni.
Ciepły półsen opadł i nagle usiadła. Leżała w czyimś łóżku i próbowała przypomnieć sobie czy sama się rozbierała. Chciała by tak było. W drzwiach pojawiła się wesoła twarz.
- Co chcesz na śniadanie?
- Wszystko jedno – odpowiedziała lekko przestraszona.
Gdy zniknął w kuchni – szybko się ubrała.
- Lepiej już pójdę – powiedziała gdy wszedł w tym samym momencie w którym chciała wstać by wyjść.
- Zjedz. Jajka na miękko nie nadają się do odgrzewania.
Jadła szybko próbując sobie przypomnieć co się działo poprzedniej nocy.
- Myśmy… Nie?
- Nie – odpowiedział uśmiechając się.
- Dlaczego?
- Nie mogłaś wracać w takim stanie. A ja? Miałem inne zajęcia.
Uśmiechał się ciepło.
- Chyba już pójdę. Dziękuję.
Zatrzymała się jakby na coś czekała.
- Masz może… - zawiesiła głos zastanawiając się o co może poprosić.
- Bilety na tramwaj? Mam.
- Myślałam o…
- Nie dam Ci na taksówkę – roześmiał się – Pojedź tramwajem i pomyśl.
Odwróciła się i obejmując go – pocałowała. Oddał jej pocałunek – ciepło, Ale i jakoś tak smutno i tęsknie.
- Następnym razem – dasz mi na taksówkę
- Może, może następnym razem. – Znów się roześmiał
Schodząc po schodach, czuła się dziwnie. Trochę oburzona – ale tak – nie na poważnie.
Siedem miesięcy później. Ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem.
Właśnie zwieńczyłam klęską eksperyment szalonych naukowców. Eksperyment, który mógł zniszczyć świat, gdyby się powiódł. Zaraz o tym napiszę w mojej szkolnej gazetce. Wszyscy się dowiedzą, ale nikt nie uwierzy.
To się często zdarza
Wrócił do domu z wieczornego spaceru. Obudziła się gdy przechodził koło kanapy. Zaprosił ją na balkon, gdzie wyszła otrząsając się z pierwszego snu.
Skończyłem pisać, powoli dojeżdżałem do swojego przystanku. Bardzo
powoli – korek tradycyjnie rozciągał czas przezywania wyboistej drogi.
* * *
Zobaczyłem Cię parę kroków przed sobą. Podbiegłem
* * *
Czy można wyobrazić sobie szczęśliwsze zakończenie? Tej jednej chwili, bo i
chwile mogą się szczęśliwie kończyć. Pisał siedząc na wzgórzu obok jej domu.
Pióro skrobało dźwiękiem podobnym do szelestu piasku przesypującego się w
klepsydrze na półce pomiędzy tysiącami innych…
* * *
Szli dalej. Chciała coś powiedzieć – ale ją wyprzedził
Wsiadłem do autobusu. Był pełen pięknych kobiet, siedzących tu i tam na twardych fotelach. Kobiet wszelakiej urody, znudzonych, świadomych jakby próżności szukanina ten błysk nadziei na ściągnięcie uwagi. Nadziei na noc upojną. Same kobiety, jakbym wstąpił do raju starych kawalerów. Nie, nie same. Siedział w kącie pod oknem mężczyzna. Właściwie młody chłopak, jakby na wypadek wszelaki gdyby mi na grecką modę nadeszła ochota. Skulił się w kącie gdy poczuł, że go dostrzegłem jakby świadomy swego przeznaczenia. Myśl przyszła, że w całej wieczności podnieci mnie to wspomnienie jego przestrachu. Myśl przeszła odchodząc w cień a na jaj miejsce słowa. Dwie kobiety. Prywatna rozmowa. Rozmowa prowadzona bez krępacji jaką daje brak znaczenia wymienianych informacji. Rozmawiały o wirusach, które powinny dawać uczciwe objawy. Zrozumiały, że się im przysłuchuję i rozmowa wpłynęła na morze rozważań na temat wietrznej ospy u dzieci. To nie był raj. To kolejny powrót z pracy i wędrówka myśli prostopadle do rzeczywistego świata. Po spirali…
Nie dać się sprowokować – myślałem, I nagła świadomość uderzyła wstrząsając całym ciałem – będę udawał. Udawał kolejnego faceta którego można posiąść. I to przerażenie, że zaraz ktoś wsiądzie. Facet wstał z uśmiechem ulgi. Otworzył drzwi w pełnym pędzie. Jeszcze raz spojrzał współczująco prosto w moje oczy i wyskoczył. Jego bezwładne ciało toczyło się chwilę po drodze zanim zaczęły po nim przejeżdżać samochody. Po chwili autobus zatrzymał się na przystanku. Nie moim. Wsiadł facet. Usiadł i popatrzył na twarze kobiet. Dostrzegł mnie, Drgnąłem mimowolnie gdy się lekko uśmiechnął. Kobiety cały czas gadały.
* * *
Z zamyślenia wyrwał mnie nadjeżdżający autobus. Wsiadłem. Autobus był pełen pięknych kobiet… Pętla czasu na mojej szyi zacieśniała się coraz bardziej…
Kiedyś, dawno, dawno temu, ziemię zamieszkiwały smoki. Były to istoty utkane z magii
poezji i piękna. Istoty o czystych myślach i zwinnych ciałach, zakochane w podniebnym
tańcu. Któregoś dnia, na słoneczną krainę padł cień i pojawił się w grocie obok
porośniętymi brzozami pagórka, szewczyk. Straszliwy ten potwór truł smoki smarując
butaprenem owoce którymi się żywiły, mordował młode, psuł co tylko trafiło w jego
niezgrabne łapska, a ze smoczej poezji – parodie okrutne tworzył i zapitym głosem
wulgarności te po nocach wyśpiewywał.
Długo radziły smoki – jak się owej maszkary pozbyć, ale jako istoty czyste, nie
potrafiły na podłość się zdobyć i wymyślić sposobu. Jeden tylko, przewrotny i
cynizmem podszyty – sposób znalazł. Przez całą noc, magię i piękno tkał tańcem
by stworzyć to co by szewczyka okrutnego pokonać mogło.
Nad ranem, gdy szewczyk wyszedł przed swoją jaskinie, by na kacu straszliwym mocz
oddać smrodliwy na diamentową rosą pokryte trawy, ujrzał czekającą na niego piękną
kobietę…
Nic więcej nie pozostało nam z tamtych czasów.
Wracałem z pracy. Stałem na przystanku autobusowym rozglądając się z nudów. Umysł
pracował na jałowym biegu. Wzrok ślizgał się po kioskowej wystawie, przemykał po
zawiniętych w mrok spodziewanych współpasażerów. Dopiero po chwili myśli zogniskowały
się na obrazie który pojawił się w umyśle przed chwilą – plakat wyborczy. A właściwie
cztery plakaty – złożone jak fotografia paszportowa z polaroida. Myśl krążyła wokół
loga partii – i jego fonetycznych artykulacjach z różnymi akcentami i nagle pomysł
na kampanie wyborczą zaświtał: gdyby pozaklejać te loga wlewkami – zielonymi kółkami
przedstawiającymi pacyfę i tekst ‘peace’ – zacząłem się zastanawiać jak to by działało…
Z jednej strony młodzi ludzie mogliby potraktować to jako celowe działanie – ciekawe
i jeśli nie odczuwane świadomie – pod poniżej progu percepcji – kojarzone – to wynik
działania byłby jak najbardziej pozytywny. Dla ludzi starych, narzekających na obecną
młodzież – byłby manifestem młodych – farsą skierowaną do zwolenników partii by ich
zrazić – ale farsą pisaną niewłaściwym językiem i używającą niewłaściwych symboli – tu
także bardziej ich skonsoliduje niż narobi szkód. Jeden warunek – wlepki musza być
wykonane dość tandetnie – i koniecznie krzywo nalepione – tak by niezorientowanym –
krawędź oryginalnego loga majaczyła z pod klejącego papieru. Pomyślałem, że można
byłoby sprzedać komuś ten pomysł. Można też byłoby samemu wprowadzić go w czyn – na
przykład proponując taką akcje – jako wygłup na portalu internetowym zajmującym się
humorem. Joemonster byłby odpowiedni – za 2 dni miasto byłoby pełne wlepek. Tylko mały
problem psuł tą diabelską wizję – nie lubiłem ani tej partii ani tych (w może szczególnie
tych) z którymi się ostatnio zadawała. Zresztą – można to odwrócić – na przykład
ogłaszając potem, że wszystko było manipulacją – wybrykiem który miał ośmieszyć
demokratyczny owczy pęd – nie ku czemuś – ale pęd ucieczki przed chwilą obecną.
Ślepy i bezmyślny. „Nie” – pomyślałem – wtedy całą manipulacje przypiszą PO – i
znowu – skutki mogą być różne.
Nie – nie mieszać się, schować głowę w piasek. Albo lepiej – opisać cały problem,
kolejnych znaczeń manipulacji – wymykających się spod kontroli. Jakby anioły i demony
dokładały się do lawiny spowodowanej kamykiem który źle upadł rzucony w ignorancji
świadomości panowania nad światem…
Napiszę. Mam już pomysł. Najpierw coś zjeść, potem usiąść na chwilę do komputera i
zapisać myśli z całego dnia. Ale teraz do gorącej wody. Odpocząć chwilę. W ciepłym
rozleniwieniu – umysł znów powędrował na rozległe pola lekkiego szaleństwa po którym
wędrował na wolnych obrotach. „Myślenie jest niebezpieczne – rządy powinny chronić
się przed takimi wolnomyślicielami” – przyszło mi do głowy. Zobaczyłem pryszcz na
ramieniu. „Gdyby na przykład zbudować wirusa aktywowanego skomplikowaną myślą.
Takiego wirusa telepatę – może opartego na logicznych układach białkowych
pozwalających na budowę prostych układów decyzyjnych AI. Taki wirus nie musiałby
być nawet skomplikowany – wystarczyłaby reakcja na myśli pewnego kalibru” – myślałem
z rozpędu zauważając kolejne pryszcze i czerwone plamy na skórze. W ostatniej chwili
przed śmiercią, ostatkiem sił próbowałem wymyślić i napisać inne zakończenie…
Pewna bardzo atrakcyjna pod każdym względem1) kobieta miała trzech przyjaciół,
z którymi było jej dobrze. Nie chcąc wybierać jednego z nich, postanowiła mieć
dziecko z wszystkimi trzema. To znaczy biologicznie z jednym, ale zdać się chciała
na los ślepy rozkoszując się kolejno ramionami wszystkich trzech. A że związki
jej szczere były, nie obawiała się i przedstawiła swój pomysł w kawiarni na
spotkaniu z całą trójką.
Początkowo zbaranieli, ale gdy powiedziała, że mogą sobie sami wybrać kolejność –
zrozumieli, że mówi zupełnie poważnie2) . Pierwszy odezwał się przystojny
brunet:
Byłem na spacerze z psem. Wieczorne i ciche ulice skłaniały do marzeń. W drodze
powrotnej, zauważyłem jak z jednej z bramek wytacza się młoda dziewoja i odważnie,
choć l lekkim jakby wahaniem – takim z gatunku tych na boki, co to głowa gubi wątki
i nie może się skupić… Zastanawiałem się jak zareaguje na widok samotnego faceta
na kompletnie poza tym pustej ulicy. Spodziewałem się tej doskonale zagranej
pewności siebie z jaką może przejść obok kobieta na skraju paniki – twardo
trzymanej w ryzach potężną wolą.
Tymczasem dziewczę owo wyraźnie zboczyło z kursu który gwarantował bliskość płotu
który i chwycić można i podeprzeć cię może…
Też na lekkim szumie będąc zbaraniałem i tym razem ja owóż pewność zagraną począłem
na twarz wciągać. Dziewczę tymczasem chłapnęło parę razy i zmierzywszy mnie wzrokiem
zdecydowała do którego z nas się odezwać. ***
Tu przerwał – od pisania opowiadania – oderwał go odgłos chrapania – tłumok
zwiniętych koców na kanapie przed telewizorem lekko się poruszył. Chrapanie
zagrało jeszcze jedną krótką etiudę dodekafoniczną i ucichło. ***
Mogły to być szatańskie pokusy – nie te bezczelnie kuszące złotem i powodzeniem – tak
dobrze rozpoznawana przez co cwańsze a mniej bezczelne części bytu. Ale te
delikatne – drobne – które umysł światły – choć nie oświecony jeszcze – za dary
losu weźmie licząc że nikt inny się o tym nie dowie.
Te pokusy prawdziwe – pod otoczką tych łatwo zauważalnych.
Czy więc wygrałem tą potyczkę? Czy może perfidia złego tak całą rzecz pomyślała
bym z radości zwycięstwa pokarmu dla pychy nie uczynił. A jeśli i to przejrzę – jakże
się przed pychą z tego przejrzenia ustrzec, Miliony luster odbijających zło, gdzieś
tam z moją własną twarzą jako odbijaną milionami odbłysków…
***
Skończył czytać. Odsunął się od komputera i patrząc przed siebie rozmyślał o tych
drobnych – nieważnych zdałoby się pokusach. I zrozumiał czym jest nieskończoność
prowadząca do szaleństwa powtarzając kroki przeczytane – jak przez dziewięć wrót
piekła idąc…
***
Skończył pisać zastanawiając się jak można by ładnie podsumować tą historyjkę…
***
Tak – to dobre zakończenie – pomyślał wchodząc do bramy, muszę wszystko zapisać.
Siądę do komputera i napiszę!
***
Muszę się położyć. Rano trzeba wstać a te koce na kanapie – leżą sztywno….
***
Skończył czytać i zastanawiał się czy jest pisany czy myślany tylko i przez
kogo – poza sobą samym mogłaby wszystkich siebie tak materialnie myśleć.
Siedzieli w klasycznej pozycji – pająka. Oboje nadzy, rozgrzani wspólnym
prysznicem. Gorącą wodą i emocjami. Jeszcze nie połączeni, ale już oddychający
w jednym rytmie… On – na pochyłej równi średniego wieku. Niespełniony w małżeństwie,
z córką z którą rozumieją się nieco bardziej. Ona – zadręczająca się wyrzutami
sumienia, ze rozbija rodziny. Skromna i cicha, ale zdolna złamać najtwardsze
serce spojrzeniem z półobrotu..
- … nie! – westchnęła nieco głośniej odsuwając się od niego.
- Nie, Powtórzyła stanowczo. Już nie z westchnieniem tęsknoty, by nie zostać
wysłuchaną. Ale „nie” krótkie, wyrażające sprzeciw poprzedzony decyzją. Jednak
w oczach – to co przed chwilą wyrażał głos – teraz było w oczach. Cały czas
trzymała mu ręce na ramionach.
Czy zaufał jej tak bardzo, by była pewna jego oddania i wiary w jej intelekt,
który jest ponad prosty podstęp udawania głupola dla zdemaskowania jej sprytu?
Czy może wiedział, że poszuka głębszej treści w jego słowach i się nie obrazi
ich prostackim, egoistycznym wydźwiękiem słów branych dosłownie.
Czy też zwracał jej uwagę na ulotność chwil i pokazywał że trzeba się cieszyć
codziennością, każdą chwilą, nie martwiąc się o ulotność i przyszły żal wysyłający
echa z przyszłości w teraz.
Czy może istotne jest by zrozumieć wielość tłumaczeń każdego czynu, każdego
zdarzenia, wielość schodzącą w mikroświat kwantowego szumy i odbijającego się
czkawką galaktyk. Ta wiedza – całość wiadomości dobrego i złego, nie pozwala
wybrać skazując na piekło domysłów i rezygnacji w imię obaw. I w tym wszystkim –
światło – metoda pozwalająca nie rozważać miotającego ping-ponga znaczeń i żalu
tym większego, że zmieszanego z radością w chaos trapiący paznokciem tablicę myśli.
Światło – wskazujące cięcie tego ciągu wolą. Cięcie które wybiera – to – w co się
wierzy i czego tęskni. I tak wybierając tworzymy przyszłą rzeczywistość wybierając
realność.
Teraz rozumieli to oboje. ***
Wyszedł na spacer. W świetle latarni dostrzegł ulotność drzew – skazanych na
zagładę bo okazały się użyteczne…
Stałem w kolejce. Wracając z pracy – chciałem coś szybko zjeść zanim dotrę
do domu gdzie będę musiał zrobić jeszcze parę rzeczy zanim będzie można przygotować
kolację. Wysiadłem więc wcześniej z autobusu i poszedłem do spożywczego zamiast
wsiąść w autobus który mógł mnie podwieźć pod dom.
Stałem w kolejce a myśli błądziły wokół ciągłego braku kasjerek a już braku kasjerek
przy kasach w szczególności. Uwagę przyciągnęły zachowania klientów towarzyszących
innym kolejkostaczom, warujących przy kasach zamkniętych jeszcze, ale już
zapowiedzianych, jak pociągi dalekobieżne które zatrzymują się na chwilę tylko
a nie wiadomo jeszcze na który wjadą tor. Jedna z zamkniętych kas została
znienacka otwarta i nastąpiło chwilowa zamieszanie w którym zniknęła także kasjerka
obsługująca naszą kolejkę. Na szczęście okazało się, że wyszła jedynie po papierosy
o które prosiła właśnie płacąca szczęściara która za chwile mogła opuścić to piekło
oczekiwania.
- Jak się pani nie wstydzi kupować papierosów – teatralnie burknął, ni to do
siebie, ni do kupującej jakiś facet zza mnie.
Cały czas stałem w kolejce i zastanawiałem się nad pomysłem jaki przed chwilą
przyszedł mi do głowy na reklamę – no właśnie – czego to miałaby być reklama.
Początkowo myślałem o niej jak o antyreklamie papierosów. Może palenia w ogóle.
Ale potem przyszły refleksje – to przecież reklama odwołująca się do skojarzę
seksualnych, dla której można wybrać inne tło.
Dobrze byłoby ten pomysł zapisać. Opisać proces jego powstawania – i wysłać
całość na jeden z portali literacko-artystycznych, na którym mógłby mnie zauważyć
jakiś prezes firmy reklamowej i zatrudniłby jako copywritera. Obracałem wizję reklamy
na wszystkie sposoby gdy doszedłem do kasy.
Po wyjściu ze sklepu – po kilku krokach w lekkim deszczu dotarłem pod wiatę przystanku
autobusowego czekając na swój autobus. Padało, a parasola ani kapelusza nie nosiłem
programowo, więc trzeba było się jakoś wcisnąć pod dach.
Po chwili, gdy odpakowywałem pierwszą parówkę otoczoną ciastem zacząłem się zastanawiać…
… czy nie będzie to komuś przeszkadzało. Rozejrzałem się po przystanku i
zauważyłem w rogu faceta który siedział obok staruszki z wnuczką i najspokojniej w
świecie palił papierosa. Wzruszyłem ramionami – jeśli to nie przeszkadza…
Otwarłem piwo obserwując faceta który właśnie załatwiał się w rogu wiaty myśląc:
„Jak im to przeszkadza – to nikt ich tu nie trzyma – mogą czekać na autobus gdzie
indziej”
Mój wzrok przesunął się w bok skąd dochodziły odgłosy intensywnie konsumujących swój
młodzieńczy afekt młodych ludzi, sądząc po pozycji – odmiennych płci. Jego myśli
rozbrzmiewały mi w głowie słowami „Jeszcze tylko chwila, może nikt nie zauważy…”
Znudzony przesunąłem wzrok dalej – by ujrzeć dobiegającego do nas faceta z karabinem
maszynowym w potwornym rykiem (chyba zakłopotania) opuszczającego lufę w naszą stronę.
Zanim zobaczyłem rozbłyski wokół lufy usłyszałem jego myśli „nie wiem jak się w takiej
sytuacji zachować…”
Potem patrzyłem jak świat staje do pionu a padająca głowa zawęża widzenie do
ogłoszenia w gazecie leżącej na chodniku:
Kursy savoir vivre. My wiemy jak się zachować, a Ty?
Cały czas stoję I czekam na autobus. Odwróciłem się tyłem do innych chroniących
się przed deszczem. Kończę kiełbaskę w bułce i sięgam po kawałek kiełbasy – nie
umęczonej eksperymentami kulinarnym speców od marketingu zbiorowego żywienia.
Zacząłem obierać kiełbasę z folii w jaką została zwinięta przed ważeniem.
Kawałek kiełbasy w ręce zapakowany był w folie bardzo dziwnie ukształtowaną.
Typowa bańka powietrza na końcu, prążkowana faktura, i pierścień gumy tuż przy
dłoni nie dawał się zdjąć. Próbowałem jeść przez folię, ale nie miało to żadnego
smaku. Kamera pokazywała teraz usta powoli zmieniające się w kobiece – bo teraz
cały obraz wypełnia kawałek kiełbasy do którego, mimo zapakowania w prezerwatywę,
ktoś zabierał się coraz bardziej namiętnie. W końcu ściągającą ruchem pełnym
desperacji po czym wkładają sobie całą do ust.
Słychać westchnienie. W rogu pojawia się napis: „Wyrzucaj opakowania”
Reklama partii zielonych – pomyślałem – tylko oni mogli mieć tak powalone pomysły.
Zanim pojawiła się kolejna myśl – logo producenta tabletek antykoncepcyjnych rozwiało
moje wątpliwości.
Wreszcie coś przyjechało. Nie mój autobus – ale kierunek jest dobry. Wsiadam i
zastanawiam się na którym przystanku wysiąść. Może na takim na którym będzie jakaś
wiata – najlepiej taka większa – i już w myślach pojawia się obrazek niezbyt
zatłoczonej wiaty…
…który przekształca się w halę głównego dworca kolejowego – przestronnego, na
którym odpoczywają podróżni po prostu siedząc lub załatwiając niespiesznie jakieś
drobne sprawy. Jasno, czysto, sucho – i głos – kobiecy, ciepły, jakby zapraszający
zbłąkanego wędrowca do domu, mówiący: „Od 180 lat pomagamy dotrzeć tam gdzie chcecie”.
Logo PKP przesuwa się z gwizdem pociągu po polu widzenia.
Wysiadłem przy dworcu autobusowym. Jeden przystanek przed dworcem PKP. Jakoś
ciężko było mi wysiadać – ale tu w lekkim półmroku mogłem w spokoju zjeść chipsy
i popić piwem – resztą kolacji kupionej przed chwilą w sklepie.
Nareszcie autobus – tym razem ten co trzeba. Wsiadłem.. Przejeżdżając przed
dworcem – zobaczyłem tradycyjny billboard z reklamą. A więc są jeszcze takie…
***
Kilka lat temu, gdy walka o klienta przybrała formy rodem z Kongresu
Futurologicznego – ktoś wpadł na pomysł, aby reklamy wyświetlać bezpośrednio w
umyśle odbiorcy, najlepiej – wbudowując je w jego własne myśli.
Początkowo firmy reklamowe poszukiwały osób umiejących hipnotyzować większą
liczbę widzów zapewniając osobom bogatym i wpływowym nawet prywatnych telepatów.
Metoda ta okazała się jednak zawodna i bardzo kosztowna.
Z pomocą przyszły komputery autoryzujące które funkcjonowały jako implanty i
które miały początkowo służyć jako klucze do tego wszystkiego do czego typowy
obywatel miał mieć dostęp. Ktoś jednak wymyślił, ze można do tego dodać reklamę
i tak to już ruszyło.
***
Kobieta na billboardzie narysowana była paroma kreskami i coś reklamowała.
To nie było tak natarczywe jak te irytujące przerywniki spychające ciągle
myśli ba boczne tory. Zastanowiłem się chwilę i zauważyłem przed sobą w tłumie
twarz młodej dziewczyny. Była piękna, z tym niepokornym buntem na twarzy. Z tym
szpiczastym noskiem i sarnimi oczami. I włosy związane z tyłu głowy pozwalające
rozkoszować się widokiem całej twarzy.
Jeśli wiesz czego szukasz – my to mamy – przedarło się przez myśli echem w którym
brzmiała nazwa największej w kraju agencji matrymonialnej. Jak przez mgłę wyobrażałem
sobie jej drobną postać która z nadzieją w oczach wpisywała w formularz te właśnie –
tak cudowne cechy, by po chwili mój opis wpisać w rubrykę – wymarzony partner.
W polu widzenia pojawił się numer telefonu – wraz z przyciskiem „zapisz”. Zatrzymałem
na nim wzrok i komórka potulnie zapiszczała informując o zapamiętaniu danych
reklamodawcy
***
Prawdziwą rewolucję wprowadziły klucze z powierzchnią reklamową które w włączały
scenariusze reklam obrazy, imiona i słowa które zostały zarejestrowane w chwilach
większego pobudzenia. Po dodaniu do tego filtrów wyzwalających które puszczały cały
scenariusz w odpowiednim momencie – aby, przynajmniej w założeniu – widz nie
odróżniał ich od własnych myśli.
***
Dziewczyna właśnie wysiadła. Z jednej strony – wiedziałem, że to była tylko reklama.
Może nawet ona była tylko projekcją zamówiona i zaprogramowaną przez specjalistów od
ekonomii behawioralnej, ale postanowienie odwiedzenia agencji matrymonialnej było
silniejsze od rozsądku.
„Chcesz zadzwonić do agencji” – kobiecy głos tak mruczał – że aż ocierał się o nogi.
Po co kupować – kiedy można wziąć w leasing – Na chwilę koronkowe majtki lecące po
krzywej balistycznej zasłoniły cały obszar widzenia. Na chwilę pojawiło się logo
sieci domów uciech – ale chyba weszli z kimś w fuzję – bo za chwilę jego miejsce
zajęła informacja towarzystwa finansowego oferującego usługi leasingowe. A może to
była ta sama firma…
Wróciłem do domu. Kupiłem dzisiaj wreszcie pakiet programów biurowych I miałem
zamiar trochę popisać – może jakieś opowiadanko o copyrighterze – takie w którym
jego pomysły mieszają się z rzeczywistością, a może o człowieku zagubionym w świece
w którym reklamy wdzierają się do naszego umysłu. Usiadłem do komputera. Kolację
już jadłem – mogę teraz trochę pobawić się edytorem tekstu.
Pisałem, pisałem przewidując co się zdarzy jutro. Pisałem wczoraj, bo teraz rozmawiałem
w sprawie kontraktu na książkę. Ktoś wreszcie mnie zauważył – może to dlatego że
wreszcie nie było ani jednego błędu – ani jednej literówki – tak dokładnie poprawionej
przez program którego autokorektor oparty był na sieciach neuronowych uczących się
typowych błędów użytkownika i rozumiejący pisany tekst. Programu który był tym
ostatnim krokiem potrzebnym by odnieść sukces Zdobądź się na ten krok – powtarzało
echo…
…Gdy stałem w progu sklepu zastanawiając się czy kupić pakiet programów biurowych
czy też używać nadal darmowej wersji. Kupiłem. Po powrocie do domu włączyłem
telewizor. Teraz niemal nic nie mogło mi przerwać – informacje komercyjne były
wplecione bezpośrednio w program i nie dopuszczały do ich przerywania przez
powierzchnie reklamowe implantów. W rogu ekranu telewizora pojawiły się delikatne
linie pisma logu systemowego:
> Nawiązano kontakt wzrokowy
Program był miły, nie mogłem oderwać oczu od telewizora.
– To Ty?
– Wiesz. Zastanawiałam się… I.... Mam już na taksówkę.
– Wejdź. – nie będzie Ci potrzebna.
Jak w zeszłym tygodniu.
Wtedy, gdy zwyciężyłam obcych i powiedziałam o tym światu.
Nam, którzy chronimy was przed światem
– Popatrz na księżyc
Spojrzała na firankę chmur, na cienie gałęzi drzew. przecinających niemym hukiem srebrną tarczę czerwcowego księżyca.
– Taka noc, a Ty będziesz spała sama…
Powiedział, to bez żalu, bez wyrzutu. Nie brzmiał mu w głosie ton bezsilnej akceptacji. Nie było tu ani odrobiny pogodzenia się z bólem czy z miejscem po bólu który kiedyś wypełniała radość tęsknoty. W głosie brzmiało radosne przyzwolenie. Jakby mówił do dziecka wychodzącego na pierwsza randkę z tym jednym jedynym który i jemu się podoba…
– No, jedź do niego.
Uśmiechnął się. Wiedział. Rozumiał jej sny. Nie pomagał w ich realizacji tylko po to by nauczyć Ją jak walczyć o własne marzenia. Nie pomagał z tą jedyną bezkrytyczną miłością jaki może dać tylko ten jeden rodzaj związku. I w tym momencie, w tej jedynej chwili zrozumiała całą nieczystość i nienaturalność ich wspólnego życia. Zaakceptowała niezrozumiany i niedostrzegany wcześniej powód fizycznego odrzucenia z którym zmagała się od początku. Jednocześnie poczuła się wolna. Wyzwolona z niewłaściwości uczciwości małżeńskiej tą radością jaką daje tylko spełnienie obietnicy – że się to ułoży. Właśnie spełnianej obietnicy
Odwróciła się w piruecie. Na odchodne powiedziała
– Przyniosę coś na śniadanie
Gdy wyszła – położył się. Popatrzył w sufit i sięgnął po telefon. Chwilę zastanawiał się. W końcu wykręcił numer. Słuchając sygnału – zastanawiał się czy odbierze. Po tym jak się rozstali kilka miesięcy temu – mogła nie odpowiadać…
– Tak – usłyszał w słuchawce. Głos był zaspany i zakłopotany i pachniał radosnym uśmiechem…
- Napisałem dla Ciebie wiersz. O tym jak się nie spotkamy
- Nie powinieneś!
Po chwili wahania ruszyła ponownie w stronę domu. Drgnęła jakby miała się
odwrócić. Zrównałem krok.
- Chcesz kanapkę? - zapytałem
- Z czym?
- Z żółtym serem – odpowiedziałem
- Żona zrobiła? – to było jak cięcie biczem. I ten żal w głosie
- Nie – odpowiedziałem uśmiechając się – Weź.
Sięgnęła po chleb zapakowany w folie aluminiową, jakby niechcący muskając moje palce.
- Gdybyś nie chciała się spotkać, nie napisałabyś wczoraj
Słowa wypowiedziane spokojnie, z jakąś nutą świadomej radości zabolały – jakby
to Ona była winna – ale dotarła do niej ta intonacja. Spokojna i pełna zaufania.
„On wie że chciałam. Wie bardziej niż ja” – pomyślała – „i wie, że wiem, ze on wie.
I wie co się za chwilę stanie, gdy zrozumiem wielość konsekwencji każdego kroku i
świadomą tej wielości radosną akceptację.
Zatrzymała się i roześmiała patrząc w niebo.
- Nie będziesz moim nauczycielem – powiedziała pełna obudzonej radości
- Nie – odpowiedział – będę uczniem…
- Chciałbym być pierwszy, sycić się opadającym z Ciebie wstydem.
Rozkoszować się nie rozpalonym jeszcze ciałem, jędrnym, budzącym się dopiero,
przeciągającym rozkosznie – oczy zaszły mu mgłą…
- A ja chciałbym być drugim – odpowiedział najmłodszy – Poczuć obok
siebie rozgrzane gotowe na wszystko ciało. Okazać siłę, gdy w Tobie senność
się zacznie budzić. Zwyciężyć! – oczy zabłysły mu lekkim szaleństwem.
- A Ty – zapytała
- Ja będę ostatni.
- Chcesz? Dlaczego?
- Rozumiem trzy powody dla których będę ostatni: Po pierwsze – kolejne
nawroty kobiecej rozkoszy są coraz głębsze, i pragnę być wtedy w Twoich
ramionach. Po drugie: Znajdując się rozluźnioną, mniejsze fizyczne podniecenie
czuję, wiec dłużej i więcej się w Tobie poruszę. I po trzecie: Tak jesteśmy
skonstruowani i tak fizyczność nasza do czynu pobudza, by w trakcie zespolenia
ślady poprzedników usunąć i odrzucić – więc będę pewny i nigdy się nie wyprę.
- Jesteś ostatni – powiedziała biorąc go za rękę. – I pierwszy.
1) To znaczy duchowym, intelektualnym i fizycznym, a nie to co sobie
pomyślałeś
2) Bo i oni (nie tylko narrator) znali jej zalety (patrz pkt. 1)
- czy tędy na Grunwald – zabrzmiało tekstem jak z popularnego dowcipu.
- tędy, na skrzyżowaniu w prawo
- chyba w lewo – chrypnęło coś pod stertą włosów w kierunku dekla od kanału
Westchnąłem. Odprowadziłem zjawisko do skrzyżowania i pokazałem ręką
– w tą stronę do głównej i potem w lewo. To wtedy będzie to lewo
Jak tankowiec na kursie za krawędź horyzontu – pochyliła się lekko na
prawą burtę i skręciła w wyznaczonym kierunku. Kurcze – lotniskowiec
pozazdrościłby tej inercji! Odwróciłem się i powoli, noga za nogą poszedłem
do domu. Po drodze rozmyślałem:
- w sumie to była okazja – uśmiechnąłem się do siebie.
- jak w tym dowcipie w którym okazuje się że dziewczyna jest łatwa tylko facet
jest dupa.
A potem przyszłą inna myśl:
- a może to są szatańskie pokusy – jak już wspominałem – fasa była
ciekawa – z tych filozoficznych o naturze bytu
Wrócił do pisania…
- Aaaaaaaghhhhh!
- … zrozum, ja tak nie chce. To wszystko jest takie tymczasowe. Wiem, że to się
lada moment skończy i będziemy musieli wrócić do codziennej tęsknoty.
- ale teraz jest dzisiaj – odpowiedział patrząc jej w oczy, ocierając spojrzeniem
łzy zbierające się w kącikach jej oczu.
- tak – powiedziała spokojnym głosem.
- tak – odpowiedział uśmiechając się
Zaczerwieniła się i pomruczała coś pod nosem. Po kolejce rozszedł się szmer
niezadowolenia gdy wyszło na jaw że przez ten jej nałóg paru osobom może uciec
autobus. Pakowała jeszcze swoje zakupy gdy kolejny klient z lekkim zakłopotaniem
przesunął po nieczynnym taśmociągu dziesięć pudełek prezerwatyw. Kobieta fuknęła
coś pod nosem.
- Ale ja przynajmniej dbam o zdrowie – powiedział na głos, z tą nutką wstydu,
nie tak jednak wielkiego jaki powinna odczuwać osoba paląca.
Logo kampanii antynikotynowej wypełnia całe pole widzenia zasłaniając na chwilę
wszystkich jej uczestników po czym rozwiewa się jak dym.
> Identyfikacja…
> Rozpoczęto ładowanie algorytmów reklamowych
> . . . . .