Obrazy Anny Dominiki Myszkal




Leżysz sztywno
Jakbyś się bał
Spojrzeć jak zwijam się oddechem

Wypełnij fromę

Patrz
Słońce już zaszło

Bariera 
Między marzeniem
A jego żywym odbiciem
Zabija w nas
Życie

***



Daleko, za tym wzgórzem
Leżę
Jak wpomnienie

Kiedyś chciałam
Byś patrzył na mnie inaczej
I na mój sposób doceniał

Teraz
Nie mam nawet tego

***


	
Tak bardzo daleko
Przechodzisz
Nie patrząc w moją stronę

Zatrzymuję się

Czy bardziej boli utracony spokój
Czy świadomość że znikiesz za chwilę

***


	
Stoje na rozdrożu
A wszystko to
W co wierzę
Dla żartu
Zagradza drogę

Na wprost
Jest tylko otchłań

***


	
Skrawek cienia
Którego tęskniłem za dnia
Prosząc o wytchnienie
Przyczaił się
Koło północy

Lecz teraz
Chciałbym żyć

***


	
W fakturze kory
Znalazłem pejzaż

Sękate oko
Patrzyło na nas
Gdy byliśmy młodzi
Wiatr czochrał nasze czupryny
A nie zawodził jak dzisiejszej nocy
Grożąc
Połamaniem kości

W kominku pozostał popiół

***


	
Od paru słów
Powstał świat

I oddzieliło się
Światło od ciemności
Ziemia od wody

Ja od Ciebie
I mój świat się zakończył

***


	
Stworzona przez bezmiar wody
Ułuda kreślona cieniem
Ożywczym wiatru tchnieniem
Gdy las jeszcze był tak młody

Przebudziła się
I rozważa

Czy to Ty jesteś mym odbiciem
Czy to ja
Jestem odbiciem Ciebie

Stworzona na obraz

***


	
/Jabłoń/

Obudziałeś mnie do życia
I pierwsze co mogę sobie przypomnieć
To smak Twojej dłoni
Pozostawiony
Na mej skórze
Gdy wyciągałem gałęzie
To Twych spojrzeń

Dziś
Stoję naga i bosa
Otoczona przez martwy las
I czekam aż odejdzie mój stwórca
Bym ścieta przez rozpacz
Mogła go okryć
Na ostatnią podróż

***



Kiedyś tam odeszłaś
Ile to już lat?

Gdzie zakwitał sad
Wdarła się pustynia
Uschły nawet liście
W książce
Na obrazku
Łóżko posłał kurz
Zbyt długo trwa zima

Czasem
Kiedy sen
Przymknie żółte oko
Gdy za chmur kurtyną
Niebo się przeciąga
Szłyszę szelest liści
Cichy jak Twój szept
Czyły dotyk palców
Nocnego pająka
Marzę
Świecy blask
I oddech usmiechu
Który po wspomnieniach
Jak duch wciąż się błąka

***



Zraniony horyzont
Ktoś zszył
Równym ściegiem domów
Zraniony klif
Ukoił lawiną
Opatrzył gałąź
By rodziła jabłka
I ziemię podzielił
By móc za nią ginąć

Granica między Ja i Ty
To wysiłek
Wyciągniętej dłoni

Zbyt wielki

***



Gdy od strony nilu 
Nudę wiatr przytargał
Rzekł władca wielki 
A trochę zawiany zawiany
Postawmy sobie góry
Zasłońmy horyzont
I zagońmy w hal piaski
Kierdel karawany

Tak sobie wymyślam
Spijając kwaśnicę
Obserwując wierchy
Poprzez dżdżu zasłony
Że z pagórków przecudnych
Mając połowicę
I chcąc pośród gór spocząć
On nie był szalony

***



Jeszcze dzień
Nie posprzątał cieni
I połonina przeciąga się w słońcu
A ja już widzę
Jak nasze drogi się rozchodzą
Jeszcze parę kroków
I w końcu
Ty pójdziesz w doliny
Kędy przy potoku
Stworzysz dom wspaniały
Taki dom prawdziwy
Od zawiści wolny
I od spraw natłoku
Każdemu wytchnieniem 
I każdemu miły

Ja wyruszę dalej
By szczyty zdobywać
Walczyć z wiatrem chłodem
Dla radości walki

Może szczyt zdobędę
A może zawrócę
Po szczyt marzeń sięgnąć
Za firan woalki

***



W ciszy niepamięci
Stoi dom wśród gór
Namalowany na szkle
I płot pijany się słania

Parę kroków dalej
Na cieniu przyzby
Przysiadła śmierć
O martwe drzewo kosę oparła
I duma
Jak gospodarz co znurzony powrócił z pola
I patrzy
Na zmiecione mułem obejście

A trochę wyżej
Nad powierzchnią wody
Mgła wieczorna wachaniem się snuje
Opaść rosą
By rankiem powrócić do nieba ołtarza
Czy wzbić się w niebo
I dorównać chmurom

***



Najpierw cisza

Zanim przesunie się 
Ciężka kurtyna nieba
I ruszy wiatr
Do tańca
Zostawiając ślad bosych stóp
Tam gdzie dotknęła go scena
W balecie traw
Takim na śmierć i życie
Budzi się magia
Szumu braw
I taniec deszczu
W którym pragnienie
Nie ugaszone rosą o świcie
Krzyczy

Źdźbła traw padają
Rozrzucając nasiona
W świat

A to tylko
Uwertura

***



Gdzieś tam
Gdzie niewidoczny horyzont
Gdzie światło gwiazd
Za lasem wspomnień
Jest ziemia obiecana
Której nie wolno mi dojrzeć

Już słyszę pościg
Przeżytych lat
I bliski jak schyłek dnia
Krzyk rwanego oddechu

Zwątpiłem w pół drogi

Stoję
Oparty o laskę
Lecz góry
Nie chcą się rozstąpić

***



Ile razy chciałem
Zawrócić z drogi
Z pełnego słońca 
W cienistą dolnię
Lecz pragnienie celu
Zawsze znajdowało sposób
Bym odnalazł w sobie
I wolę i siłę

Tam na szczycie 
Ktoś krzyczy
Że wchodzić nie warto

Dotarłem

Wiele innch dali
Przesyła spojrzenia
I wszystkie drogi
Prowadzą w dół
W doliny
Do lasu
Do cienia

***



Na szarość pocałunku
Nałorzę pastele
I przykryję cieniem
Mgłę zmęczonych oczu
Abyś widząc śniącą
W szronowej bieliźnie
Wspomniał smak i zapach
Dojrzałych owoców

Już zdejmuję suknię
Z wolna liść po liściu
Rozrzucam dokoła
Tańcząc w wiatru zrywach
A Ty patrzysz jeno
Jam nie Twoja jeszcze
Dzisiaj samo odejdziesz
Więc do jutra - bywaj

Zbierasz rozrzucone 
Strzępy mojej sukni
Relikwię z nich pleciesz
Na ołtarzu stołu
I zapatrzysz się nieraz
Gdy gwiazdy rozmarzą
Gdy na ciepło wiosny
Czekamy pospołu

Z liści kolorowych
Już bukiet szeleści
Jak szept zda się w ciszy
I jak trzepot powiek
Ja za oknem stoję
Dreszcz mą korę pieści
I na welon łapię
Śnieżnych płatków mrowie

A gdy czas zapuka
Do naszego domu
I chłód sięgnie serca
W mętniejacym mroku
Opuszczę swe miejsce
Ścięta poświęceniem
I aby Cie sobą zagrzać 
Obrócę się w popiół

***



Stworzyłeś nowy dom
Wieszając na starch ścianach
Nowe fotografie
Lecz zostawiłeś w kącie stary piec

Czasmi 
Zimą
Gdy nie możesz zasnąć
Zdaje Ci się
Że On marznie
Nie okryty pierzyną
Pod którą zapada w sen
Dniem strudzona rodzina
A on - golem
Na straży snu
Też powoli przysypia
Żując ostatnie szczapy
Wspomina
Pieczony chleb
Jałowiec palony jesienią
I ciepło
Choć na dworze zima

***



Odeszli
Do swoich pieśni
W żałobnym kondukcie
Obcy na własnej ziemi

Wiedzieli
Że przyjdzie burza
Już niebo nie tak niebieskie
I już na deszcz się zbiera
Nie chcieli
Patrzeć na swój krzyż
Z wyrzutem
Zgolić bród
Zapomnieć swojego istnienia

Cień cerkwi
Zasłoniły drzwa
Wyrosłe pod biesów ręką
I tylko czasem
Coś nuci
Pieśń starą
Co chce być młodą piosenką

***



Ziemia po której stąpasz
Jest święta
Jakby
Zapomnieniem uświęcona

Przeczytane kiedyś w muzeum
Strzępy słów na odwrocie ikony
Powstały gdzieś tu
Między drzewami
Gdzie był sad
I dom
Białym wapnem strojony

Dziś
Tylko czasem
Antena na starej chacie
Przypomni krzyż
I radio
Odezwie się innym słowem
I inną literę
Wykreśli łza 
Płynąca nie z pod powiek

***



W aureoli świtu
Przyszedł do mnie
Święty wiatrak
Tułacz
Którego ruina
Dotrzymuje towarzystwa
Staruszcze chacie

Posłuchajcie
Jak drewno cicho narzeka

Nie chcę odjejść
Jak wy

***



/Syzyf/

Po drugiej stronie góry
Jest ciepło
I świeci słońce
Kiedyś tam dotrzesz

Codzienny trud
Latwiej przeczekać
Majac marzenia

Po drugiej stronie
Jest przyjemny cień

A może to właśnie teraz 
Nie jest tak źle

***



W moim śnie
Kamień żyje
I rosnie
Formując się w katedrę
Beż żadnych symboli
Widocznych dla oczu

Katedrę
Wyznawców Boga

Granica między skałą a murem
Niczego nie zmienia
Wątpliwość rysuje pęknięcie
Granicę
Między tym co wzniosłe
A tym
Co ziemi przyrodzone

Jakby to nie była jednść
Jakby nie było to tak proste

Wiara zwykle porusza góry
Moja - rzeźbi świątynię z kamienia

***



Kawałek za wsią
Gdzie kończy się świat
Zaczyna się droga

Co jakiś czas
Ktoś wyrusza
Odprowadzany nadzieją

Gdzieś tam jest lepszy świat

Lecz jak dotąd
Nikt nie wrócił
I nie opowiedział

***



Po spękanym murze
Wspina się bluszcz
Rozkrzyczany ptasim trelem
Gdy rodzice wracają z pracy

Pęknięcia na Twojej twarzy
Zakwitły uśmiechem

Wnuki przychodzą z wiekiem
Ucząc nas
Jak się starzeć

***

Obrazy autorstwa Anny Dominiki Myszkal, teksty: WGan