Poszukiwania
Czekajac 
Nie patrze z nadzieja 
W Twoje oczy 
 
Jestem 
Zamknieta za oknem zrenic 
Wysoko, na szczycie wiezy 
 
Patrz w oczy 
Reszta jest proba 
Przeszkoda polozona u twych stop 
Z kwiatem we wlosach 
Pokusa 
 
Co zrobic 
Gdy oczekiwanie 
Jest tak bolesnie swiadome 

***

Jak wojownik przybylem 
Nauczony brac 
Gdy odwrocilas sie I spojrzalas mi w oczy 
Smutnie, lecz bez strachu 
 
Odrzucilem miecz 
Odchodze naprawiac zlo 
Majac nadzieje 
Ze ktoregos dnia 
Twoje spojrzenie nie bedzie smutne 
 
Ile mozna poswiecic dla jednego usmiechu 
To nie tak 
Ile poswiecalem przedtem 
Nie wiem dlawet dlaczego 

***

Las 
Widziany przez szklana sciane 
Nie pachnie letim porankiem 
 
Stoisz patrzac mi w oczy 
Plama szkarlatu zaslaniajaca drzewa 
 
Kim jestes - nie wiem 
Jak nie znam mowy lasu 
By z drzewem uwiezionym w donicy 
Zamienic pare slow 
 
A moze tylko 
Znalazlas sie po nie wlasciwej stronie 

***

Powoli sie budze 
Rozgladajac wokol 
Na swiat otwarty  
Chod dostepny  
Tylko gdzie niegdzie 
 
Otworzyc oczy  
I swiat ze snu urealnic 
 
A potem wstac  
I wybrac droge 
Czy po zmurszalych deskach 
Przebiec I skoczyc w wode 
Czy odwrocic sie 
I zniknac w lesie... 

***

Kedys roslem ku sloncu 
Polcieniu wielkich drzew 
Teraz splatamy razem galezie 
Wymieniajac sie ptakami 
I przykrywajac sobie starsze korzenie 
Liscmi przed kazda zima 

***

Gdzie sie nad Toba pochylam 
Patrzysz mi w oczy 
I wtulajac sie w poduszke 
Ukrywasz lzy 
 
Skrzywdzilem 
Zaslepiony porzadaniem 
A teraz 
Chcialbym dotrzec 
Do Ciebie ukrytej gdzies w srodku 
Ale wiem, ze jest za pozno 
 
Jeszcze nigdy sumienie 
Tak na mnie nie patrzylo 
 
Chcialbym czuc Twoj bol 
By choc tak 
Byc z Toba 
Ale jest za pozno 

***

Ziarno 
Porzucone przez siewce na polu 
Otula milosciwie ziemia 
Zapewniajac mu jak sadzi 
Ostatnia posluge 
 
A potem 
Gdy cieplym deszczem swiat zaplace 
Zmartwychwstaja 
Zapominajac o siewcy 
I o ziemi 
I oddaja czesc sloncu 

***

Co Ci zrobilem 
Ze patrzysz z gory 
Odgradzajac sie milczeniem 
Gdy mijasz mnie 
Po drodze do lodowki 
 
Odzeszla bym 
Ale nikt nie bedzie po mnie plakal 
I nie zauwazy pustki 
Jaka czuje 
Slyszac wlaczony telewizor 

***

Podnioslem wzrok 
I spojrzalem w cieplo 
Usmiechnietych oczu 
Z za zaslony brzasku 
Slonecznych promieni 
 
Swiatlo dnia odchodzi 
Gdy pochylasz sie usmiechem 
Usypiam 
 
Zacmienie slonca 
W pieknie Twoich oczu 
Budzi smutek tesknoty 
 
Mijamy sie 
Tak daleko od siebie 

***

Ubrana patrze Ci dumnie w oczy 
Jak twierdza pewna swych murow 
 
A jesli Ci mestwa stanie 
I w bitwie slow I gestow 
Zdobedziesz bramy 
Poddam sie naga 
 
Lecz by mna wladac 
Musisz byc mnie godny 

***

Z ukrycia
Z pod chusty zakrywajacej twarz
Obserwujesz

Nie widze juz nic
Tonac w oczach 
Patrzacych czujnie
I bez leku
Na wpadajaca w plomien cme
Mojego spojrzenia

***

Pamietalem kiedys
To letnie spojrzenie
I usmiech, ktory na pierwszy rzut oka zachecal
Ale to tylko zludznie

Przychodzisz w snach
Usmiechnieta i pachnaca sloncem
Radoscia tak dobrze udawana
Ze sama w nia wierzysz
I przynosisz ksiazki
W ktorych toniemy
Spedziajac noce 
Na dyskusjach przy winie
Patrzas sobie w oczy

Gdzy sie pojawiasz
Zapominam piekno
Pozostaja tylko slowa...

Ile to lat odeszlo w niepamiec

***

Aniele ognia
Patrzacy z podejzliwym zaciekawieniem
Nie w oczy
Ale w glab umyslu
Szukajacy uczuc
Ktore przypomna

Aniele chlodu
Ktory wypatruje iskier
W oczach przechodniow

Aniele nocy
Patrzacy z sila
Zdolna nagiac mysl kazda
Ku sobie

Kobieto siwadoma swego piekna
Ozdobionego mgla 
I cialem
Ten smutek snisz tylko
A budzac sie 
Patrzysz w swiat
Gdy odchodze
Jak strzep nudnego koszmaru
Jaki snilas za dnia

***

Przychodze z jesienna burza
Gwaltowna
Z wiatrem mieszkajacym we wlosach

Nie usmiecham sie czesto
Gdzie indziej szukaj
Cieplego telewizora
I kapci z gazeta

Dam Ci sile
Bys powstal i przetrwal wszystko

Silne drzewa tancza podczas burzy
A slabe?
Tak gdzie przyszlam
Slabych nigdy nie bylo

***

Szukajac siebie,
Patrze w obce twarze
Zamrozome w platkach papieru
Tu blysk oczu
Tam ust lsnienie
I katem oka
Lapie jedno spojrzenie
Ktore ginie
Planac na stosie innyc obrazow

Nie znajede Cie
Choc pozbylem sie marzen
I nie mam juz
Swojego idealu

***

Nie gardz mna
Ze widze tylko Cialo
Bo jak poznac wiecej
Gdy z obawa patrzysz tylko,

A moze to tylko
Leniwe zaiteresowanie
Sytego kota
Patrzacego 
Na ptaki za oknem

Czy to nie okrutne
By zdobycz prosila sama?

***

Piekno miecza
Doskonalosc formy
I piekno
Gdy go podziwiasz

Lecz gdy nie mogac zatrzymac ciosu
Patrze w oczy cudownego przeznacznia
Jest inaczej
Ale i tak samo

Teraz siegam po miecz
By oddac reszte zycia
Pogodzony z bolem

***

Zagubina 
Weszla pomiedzy przeszlosc
I czasy minione
I szuka swego miejsca

Dokad idziesz,
W kurtce niedobrej na zime
Z torba w ktorej
I wspomnien niewiele sie zmiesci

Nie zapomnij siebie
Jak inni
Spiacy w labiryntatach dworcowych poczekalni
Gdy ich marzenia odeszly w cieplejsze strony

***

Kim jestes smutku w blekicie
Co patrzysz smialo poza oczy
Tych co nie widza

Gdzies tam
Jestes
Poza murem lsnienia
Co w pokuse wodzi

Poznac ciebie
Jak rozpoznac sokola
Co wraz z blaskiem slonca uderza
Jak zapomniec
Dotyk ciepla na twarzy

Jak zobaczyc
To co jest
Gdy wzrok wciaz opowaida 
O marzeniach

***

Polpatrze w polzycie rozdartego drzewa
Trafionego ukluciem spojrzenia
Teraz nie smiem podniesc wzroku
By nie rozedrzec twej duszy

Polsnie z usmiechem 
Zmeczona 
Lecz zapraszam
Moze bedziesz tym
Co obudzi dotykiem
To czego juz nie pamietam
Lecz jak dotknac duszy

***

Gdy kompleksy mecza dusze,
Gdy ze wzgledu na swa tusze,
I perlisty pot pod spodem
Gdy przymiera ptaszek glodem,
Siadasz sobie przed ekranem
Zapijajac tym szampanem,
Co w przecenie za 3 zlote
Sprzedal jakis zul pod plotem
Czujac w sobie wladcem pana
Wsciekly na ciaglego bana
Walisz w kolo obelgami
Zeby potem, z kolegami
Poprzechwalac sie upojnie
Zes jak tygrys, jak na wojnie
Nie zwazajac na kulture
Walnal sobie w gruba rure.
...
Tylko potem
Mysle sie blaka,
Zes jedynie puscil baka
Cichutkiego, no i z kleksem
I traktuja Cie jak bekse
Gdy z killfilea ci wystaje
Troszke tesktu - choc nie z jajem
Tylko z wielka gola d...pa
Bos nie klon - lecz zwykla kupa

***

Unika spojrzenia
Moj aniol
Odwracajac wzrok
Niechetny...
Aniol ktory juz nie wierzy w ludzi

Odrzucil aniol skrzydla
Okryl postac swetrem
I teskni ciepla

Gdzie znajdzie swoje miejsce
Aniol ktory zgubil wiare,
Nie upadl
W tesknoscie nie wierzac w nibo

Zostaniesz tu
Czekajac
Na tego jednego
Ktorego sprowadzisz do domu
Cieplem pocalunku
I zamknietymi oczami

Moj aniol
Stroz blogoslawionej smierci

***

Nie bede plakac
Przechyle tylko glowe
O-tak - jakbym byla na ostrym zakrecie
I swiat odplynie gdzies w bok
A smutek i tesknota
Powiesza sie
Gdy tylko znajda jakies suche galezie

Ide w park
Ulica pelna zlego ruchu
Z ptakami we wlosach
Uczesana wiatrem

Ide w poprzek czasu
Na koturnach z kwiatow
Czujac pod stopami
Betonowy chodnik
Jak nagrobek ziemi pochowanej za zycia

Ktora sie odradza we mnie...
Czy to rozumiesz?

***

Mloda kobiecosc drzy
W ukluciach bólu
Tak upragnionego
Gdy jestes blizej niz przytulony
Dajac rozkosz
Niewinnoscia i wstydem...

Dojrzalosc,
Kusi delikatnym dotykiem,
Zmyslowa nieobecnoscia
I czuloscia duszy

Zostane w tobie
Zyjac namietnoscia
Obrana z glodu i zadzy...

***

Patrzysz w slad za tym
Co nie odeszlo
Poad kwiatem ktory sie wspina do ust

Wzrok ucieka
Odchodzi zawiniety w makijaz
Pachnacy lza

A roza siega do ust
Ktore na przekor oczom
Usmiechaja sie

***

Odrwraca sie róża 
Pochylajac glowe
I odwraca wzrok
Przed cierniem
Dumnym swej sily

Placze rosa 
Teskniac innych kwiatow
Maly kwiad 
Przytloczony i skryty

Nie widac cie,
Lecz juz z daleka
Cien slodkiego piekna
Wyrasta przez powietrze
Drzace z upalu
A moze z tesknoty
Szukajace Cie kazdym tchnieniem

Samotnej
Z opuszczona glowa

***

W pustym tlumie
Samotny usmiech
Plonie jak snieg

Na deszczowej ulicy
Na zewnatrz
Ktos placze
Lzami
Dajac nadzieje 

Na zewnatrz jest noc
Ktora czeka ciepliwie pod dzwiami
Az wyjdziesz
By zaprosic na spacer

A gdzy wraczasz, pod reke z cieniem
Slychajac szeptu lisci
Lzom nocy
Usmiech nadaje sens
Lez szczescia

***

Jestes jak morski brzeg,
Niedostna jak skaly
Usmiechnieta wilgotnym cieplem tropikalnego lasu
poratstajacego wysoki brzeg

Odzyskalem swiadomosc
Na skalistej plazy
W cieple slonca
I chlodzie oceanu

Wspinam sie stromym zboczem
Szukajac
By ugasic pragnienie
Mimo niebezpieczenstwa

Taka delikatna
Trwasz
Usmiechajac sie 
Tchnieniem morkiej bryzy

***

Milczec o istocie
Wbijajac gwozdzie w dlonie i stopy
W imie wolnosci
Milczenia

Czekajac az problem sie rozwiaze
Budujemy nierozwiazania

Milczenie jest zlotem
Uwiazanym u szyi
Ciagnacym w otchlan
Na powierzchni pozostaje tylko pusty honor
Pokazujacy
Gdzie utoneli ci
Ktorzy nie potrafili
Poprosic o pomoc

***

Rozkladam rece - by wzleciec
Ale dlonie wiaze gazeta
Podnosze wzrok ku niebu
W chmury wtulam twarz
Oddycham wilgocia

Chlod orzezwia
Jesli jest cieplo 
Do ktorego mozna wrocic

***

Obudzilem sie ze snu
W innym swiecie
Pod smutnum niebem
I zapominalem

Zaciskajac palce 
Probowalem Ci zatrzymac
Ale sen juz odszedl
Zostawiajac na poduszce lekki zapach lasu

Mieszkasz w snach
Lecz Twoje donie byly tak realne
A teraz zapominam

Pamietam tylko cien postaci
I cieplo slow

***

Sprzedaje swoj czas
Za zludzenia
A gdy nie bawia
Zglaszam reklamacje
I czekam
Tracac reszte

Grzejac dlonie
Patrze w plomien w Twoich oczach

I zludznie wraca
Jestem - jestes
Na bezludnej wyspie naszych marzen

Drzac
Patrzew gwiazdy w Twoich oczach

***

Czasme zmieniamy sie
W popiol
Wierzac, ze sie odrodzimy

A wypalamy sie 
Tworzac tylko 
Kolejne wersje kaszlu
I zamieniamy sie w popiol

A na koniec zaznaczamy nasze miejsce na swiecie
Wdeptanym w dywan petem...

***

Zaslaniam sie cialem
Jak tarcza
Czy zobaczysz cos jeszcze?

Obiecuje zaslonic Ci swiat
Jesli dotrzesz blizej
Kusze
I obserwuje 
Patrzac w Twoje rzadze
Czytajac w rozedrganych dloniach
Czego porzadasz

Zaslaniam sie Cialem
Jak tarcza
Bys nie zranil

Zaslaniam sie cialem
Sprawdzajac czy potrafisz
Siegnac wrokiem poza tarcze

***

Kto potrzebuje wiersza
Ktorego nei mozna sprzedac

A jednak pisze
Szepczac lub krzyczac
Grajac to, co sie w myslach tworzy
Stojac w cieniu

A wokolo
Chodza lunatycy
Sniacy swa wielkosc

***

Co z nas wyrosnie?
Czy pytajac to myslisz o przyszlych pokoleniach
Ich pamieci zawodnej
Czy o lesie, ktory wyrosnie
Gdzie spoczniemy
A moze o przyslosci blizkiej
Zakmnietej w drobnej dloni
I spokoju spiacego dziecka

Zyjemy tylko chwile
Jak platki sniegu
Po zo zostawiac slady

***

Rozgladam sie dookola
Szukajac plam ciepla
W otaczajacym tlumie
Sciagnietych ust
I zimnych oczu

Wedruje przez swiat
Saczac kawe ostygla
W nocnej kafejce

Spotkam Cie ktoregos dnia
I mine - jak innch
A nadzieja?
Mam nadzieje...
Ze nigdy sie nie dowiem
O straconej szansie

***

Nie mozna uciec od siebie samego 
Przenoszac sie z miejsca na miejsce... 
Nie mozna uciec od siebie
Ale mozna odejsc
Od zmyslow wiazacych stopy z ziema
W swiat zamkniety i stworzony
We wlasnym umysle
Tam odchodze ze spuszczona glowa,
A patrzac na siebie odchodzacego
Stoje i patrze.
Jak zacznie biec
Bede go gonic
Jesli sie obejrzy
Rzuce sie sobie w ramiona
A teraz patrze

Najlepszym sposobem na gniew jest...poczekac...
A janleprzym sposoben ma zabicie czasu oczekiwania
Jest gniew
Dlatego tylu gniewnych ludzi
Czeka na rezent od swiata
A tak niewielu cieprliwych
Podaza swoja droga

***

W rozbitym i posklejanym zamku
Uwieziona w najwyzszej wiezy
Patrze na swiat
Jak straznik
Pilnujac was
Przed walsajacymni sie krolewiczami

Historie o smokach
Sa przesadzone
Znacznie grozniejsza jest
Tak ktora wie czego chce

Ide przez puszcze
Do zarosnietego zamku
Wiedzac, ze czeka mnie wiele trudnosci
Ale nie wiem
Ze sie nigdy nie skoncza

***

Wedruje pod wiatr
Ktory wieje w oczy
Ale tez ociera twarz z potu
I odgarnia wlosy

Wedruje przez las
W ktorym drzewa dziela sie cieplem
Choc boja sie ognia
Przy ktorym spie 
Patrzac w gwiazdy

Wedruje przez tlum
Mijajac wiele twarzy
Szukajac zapachu kawy
Z ktorym spede noc

Wedruje przez zycie
I nie mam celu
Poza wedrowka

***

Sen czarnego motyla
Przerwany w podrozy
Trzesacym autobusem

Za brudna szyba
Nagie dzrewa
Plucza ramiona w sloncu...

Przystenek.
Czas zerwac sie do lotu...

***

Chcialbym dotknac Twych dloni
Ale dzieli nasz szyba
Telewizyjnego ekranu

Chcialbym powiedziedc co czuje
Ale wlasnie leci serial

Zasnelas?
Obejrze mecz
Zobacze jak mozna znalezc sens
W bieganiu bez celu

***

Smakuje zycie
Cieszac sie z tego 
Co przyniesie nastepna chwila

Z nieladzie koljejnych dni
Uwane spojrzenie
WYlawia krople radosci
Gdy inni
Stoja w jej strumieniach
Pod gniewnymi skrzydlami parasola

Patrze Ci w oczy
I ciesze sie tym
Co przyniesie nastepna chwila

***

Morze wyrzucilo mnie na brzeg
Powstalam, a wiatr mnie osuszyl

Zbuduje sobie dom
Przygotuje wieczerze
I zaczekam na Ciebie
Rozbitka ktory nie bedzie dosc silny
By podniesc sie z kleczek

Wylecze,
Nakarmie
I znow pozwole sie skrzywdzic.

I kolejny raz skocze w fale
Czas sie zamyka

***

Zapach kawy o zmierzchu
Nie pozwala zasnac
Jak mysl o Tobie
Slodzonej brazowym cukrem
Rozesmianych oczu

Oddech pachnie kawa
Wspomnieniem wieczoru
Patrze w niebo
Rozesmiane gwiazdami

Juz spisz
Lecz usmiech
Pozostal wtulony przy mnie

***

Teskinie za tym
Co bylo przed chwila
A twoje kroki
Jeszcze brzmia na schodach

Gdy zamkne oczy
Jestes na wyciagniecie reki
I jeszcze czuje
Twoje cieplo na skorze

Cos mowi, ze jestem sama
Lecz gdzy sie obudze
Ten dotyk
Bedzie realny
Jak usmiech wspomnienia
I jak na ciele
Twoich dloni cieplo

***

Jeszcze tej klotni bez slow
Pozostalo drzenie 
I serce sie tlucze
A w niepokoju oddechu
Zachlystuje sie
Zapachem ciala
Ktore stygnie tuz obok

Wtulam sie w posciel
By zetrzec lzy
I wtulam sie w Ciebie
Pogodzona z rozkosza

***

Czym mnie zaskoczysz
Zanim zaskocze Ciebie
Juz sie tym ciesze
A Ty?

Czy odejdziemy w szalenstwo 
Czy w kpine
Nie wiem
I nawet po poerwszym kroku
Nie bedziesz pewien

Zaskakuje
Ale najbardziej
Zaskakuje siebie
Bo na tym podobno
Polega zycie

A teraz?
Jak mnie zaskoczysz?

***

Slucham co mowisz
Udajac ze wierze
W slowa
Lecz juz czuje milczenie
Ktore nadejdzie rano

***

Odwracam wzrok
Gdy tak na mnie patrzysz
Bys nie zobaczyl lez

Nie chce wiecej bolu
Rozstania
Nawet jesli teraz
Bylabym szczesliwa

A ty pytasz
Czym jest zycie
Jesli nie chwila

Ta lza 
Jest przedechem dnia
W ktorym odejdziesz

Ta lza
Jest beznadzieja

***

Wedrujac przez swiat wyobrazni
Stworzony w samotni umyslu
Spojzalem w mijana twarz

Nie bylo Ci ty jeszcze przed chwila
Wiem, bo znam te znudzone oczy
Powielane w modlitwie
Serialowego oltarza
Osadzone w mijanych twarzach
Jak okruchy
Rozbitego kieliszka
Udajace diamenty

Przelotne spojrzenie
Pochylonego umyslu
Zapytalo:
To jest Twoj swiat?
Bez leku
I bez wstydu
Z nieskrywanie obojetna ciekawoscia

A teraz
Nie mowisz nic wiecej
Slowa - to tylko maska dla tresci
Rozgladam sie
I stwarzam swiat
W glebi naszych mysli

***

Smieje sie w waszych staran
Wdzac jak za lat kilkadziesiat
Wszystko czym jestescie
Rozpadnie sie w pyl 

I gdy sil juz nie starczy
By podiesc filizanke kawy
I tylko cieple slowa
Beda ogrzewac dusze
Co powiesz, ty, ktory byles
Esencja sily

Echa namietnych nocy
Beda milym wspomnieniem
wydobywalny co wieczor
Z blyszczacych, madrych oczu

Ogrzej mi stopy
Podaj ksiazke
I pomilczmy trzymajac sie za rece

Wiec zanim podejdziesz
Zastanow sie
O czym bedziemy rozmawiac
za kilkadziesiat lat.

***

Zagladam z ciekawoascia
Pod maske ktora sie nakryles
Zapadajac w sen

Namalowana slowami twarz
Wrosla w zamkniete powieki
Gdy sluchales luster
Jak bija brawo
Na Twa czesc

A teraz
Pierwsze co zoabaczysz
To ciekawosc dziecka

***

Odwraczasz glowe
Czekajac dotyku
Wypelniajac rytulal
Tego tanca
W ktorym zdobywasz

Okazuje niechec
Tak wypada
Ale tesknie

***

Obudzilam sie
Wraz z kwiatami
Podnaszacymi ubrane welonami glowy
Znad sniegu

Zamykam oczy
Sluchajac wieczoru
Ale nie slyszac
Bicia drugiego serca

Nie wiem za czym tesknie
Pijana tancem
Ociarajac sie o spojrzenia
Czekam

***

Patrze Ci w oczy
Strzepami nieba
W ktore spadasz
Radoscia lotu

Zanurzasz sie 
W gorskim jeziorze
Chlanac z drzeniem
Moj chlod
Wytchnienie poludniowego slonca

Wiatr czesze lan
Maki czekaja pszczol
Ten usmiech oniesmiela

Sploszy Cie zlamana galazka
Ale na huk gromu podniesiesz sie dumna

***

Bajki
Sa po to
Bysmy nauczyli sie klamac
I znosic klamstwo

Slowa nie pomagaja
Usmiechu nie rozumiem
Ale wierze w dotyk

Usmiechy jak basnie
Opowiadane wieczorem
Przy blasku gwiazd

Tyle twarzy
Otacza z kazdej strony
Ich znaczenia wybiera moj strach
Dopoki nie spojze w oczy
Bez slow

***

Klade glowe 
Pod topor Twojego spojrzenia
I bezsilnie czekam

Rzucam swe cialo 
Na stos Twoich pragnien
Odchodzisz
Zapomniales zapalki

Dopiero gdy skryje twarz
Odwazysz sie podejsc tak blisko
Ze czuje fale ciepla
Na nagich plecach
Lecz prozno czekam
Na dotyk ust.

***

W twoich dloniach
Bede magicznym ostrzem
Gotowym dac sile
Ale nie bede Cie bronic

Nie chce uwielbienia
Ale tej sily
Przez ktora
Nikt nie stanie nam na drodze

Nie Ty
I nie Ja
Wirujac w tancu
W jednosci
By nikt nie stanal
Na drodze
Mogo ciala
W twoich rekach

Tak sie roznimy
Ty i Ja
Na wyciagniecie reki
Przy twoim boku
Gotowa by Ci sluzyc

***

Patrze
A Ty
Nie rozumiesz
Czy z rezygnacja
Czy z oddaniem

W nieladzie poranka
Przygladam sie jak powracasz
Z wyprawy w krainy snu

Czy byles tam ze mna?

Czy po nocy spedzonej we snie
Przywitasz mnie
Czekam patrzac
Z rezygnacja i oddaniem

***

Deszcz pada zlami
Zmeczonych oczu
W strachu przed zmierzchem
Splukuje zluszneie mlodosci
Ktore skrywa
Prawdziwe piekno

NIe majac odwago
Stanac w twarz
Z przysloscia
Ktora wybralas
Pozwalasz unosic sie przeznaczneiu

Nie mam sil
Isc ta sama droga
A Ty nie masz sil
By sie odwrocic 
Na jedno mgnienie

***

Czekasz pierwszego kroku
Czekajc zaskoczenia
Kolejnym tancem
Nie wiedzac
Co zagraja

Zatanczylbym tango
Choc graja walca
Ale w tych oczach
Chlod widze
Ktory strofuje
Prowadzac stopy
W rytuale dystansu

Zagrali marzenia
Ale to juz nie moj taniec
Odchodzisz w inne ramiona

***

Przechylajac glowe
Klade swiat spac
Przykrywam go wlosami
I patrze jak zasypia
Usmiechem spiewajac do snu

A na sniadanie
Popatrze na roze
Uczac sie spokoju
I piekna

***

Patrze w pol-swiat
Studzac czolo oparte o sciane
Jak dzis wyrosla
Z rezygnacji

Niesiona na rekach
Jestem sama
Mijam kolejnych ludzi
Jak slupy gorkiej kolejki
W podrozy w chmury

Burza idzie
Skraplajac wilgoc na ustach
Moczac powieki
Splywa slonym strumieniem

Dlaczego niesiesz mnie
Tak obco

Rezygnuje juz
Choc nie wiesz
Ja tylko pozbieram mysli
I ostudze czolo

***

Przeslania mi kazda chmure
Twoja postac
Kladaca sie cieniem 
U mojego boku

Nie widze usmiechu
Nie widze Swiatla
Ani otaczajacego mnie lasu
Tonac w oczach w ktorych widze
Przeslaniajace niebo chmury
A na ich tle
Twoj cien

***

Czekam w narozniku
Na poczatek walki
Z usmiechem patrzac Ci w oczy
Bys stopnial
Zanim podniesiesz reke

Gong weselnych dzwonow
Podnosi widzow z lawek
Gdy idziemy
Reka w reke
A przeciez przeciw sobie

Powstaje
Zrzucajac szlafrok
Staje sie naga

Pytacie kto wygral?
A jakie to ma znaczenie...

***

Glodna klade sie spac
PAtrzac przez wtstawowe okno
Na pary
Trzymajace sie za rece
Siedzace przy stole

Drze w chlodzie
Patrzac jak tulicie sie do siebie
Ogrzewajac dlownie
W swoich slowach

Patrze na was
Niewolnicy wiosny
Ja ktora jestem wolna

***

Oddajac cialo - odwracam wzrok
I kryje sie za zaslona powiek
Bys nie dostrzegl
Ze oddaje takze dusze

Pewnosc, ze odejdziesz
Zamyka mi dlonie
I udaje ze to nie prawda
Albo ze to nieistotne

Gram obojetnosc
Wczuwajac sie w role
Tak gleboko
Ze zapomianm siebie
Tonac w marzeniach
A potem...

Zwijam sie w klebek
Sniac ten dotyk
Tak realnie
Ale boje sie odwrocic
By zobaczyc obcosc w Twoich oczach
Albo puste miejsce
Po Twoich dloniach

***

Mijajac mnie na ulicy
Rzucilas przelotne spojrzenie
Jak musniecie dotykiem zaiteresowania
Dajace nadzieje

Pogon mysli
Porwala ta chwile
Pozostawiajac sny

Teraz co noc
Budze sie w Twoich oczach
Wciaz nie majac odwagi

Marze...
By zawrocic z drogi
I objac Cie
Tonac w zapachu wlosow
I cieple
Stop opierajacych sie o mnie
W chlodzie nocy

Ale nie mam odwagi

***

Rozbierasz sie
Rzucajac mi pod nogi
Strzepy materialu
Delikatnego jak mgla
W gescie wyzwania

Podnosze
Przyjmujac wyzwanie
Pozostawiajace na dloni
Pachnace cieplo

Podejme walke
Przy Twoim boku

***

Zmeczonym wzrokiem
Patrysz na mnie
Jak na intruza
Ktory do codziennego zmeczenia
Dolozyl jeszcze
Kilka udzerzec w dzwi
Brzmiace jak stuk mlota
Przybijajacego dlonie

Odejde
Wierzac ze dostrzeglem
Blysk zaiteresowania

Wroce
Bo wierze
Ze wolalas o pomoc

***

Perla
Zapakowana w szary papier
Chowa sie przed porzadliwym wzrokiem

Podnioslem kartke
Szukajac slow
Znalazlem lze
Zwroce ja morzu

Teraz, gdziekolwiek popatrze na fale
Bede widzial Twoj smiech
Zachowalem papier

***

Rozesmiana ciekawosc
Spojrzala mi w oczy
Odpwowiedzialem spojrzeniem
Wprost w smutek

Odpowiedzialem zainteresowaniem
Co zrobisz
Gdy znajdziesz w nim czulosc?

Minela sekunda
Ruszyl czas
Utykajac na zjezdzonych torach
Zabral Cie w cieply wieczor

Czekam na tramwaj

***

Patrzysz 
A spojrzenie przechodzi na wylot
Zbyt smutne
By odetchanc 
W przydroznej karczmie
Na ramieniu ktorej
Zlozylas glowe

Odchodzisz droga
A karczmarz wyszedlwszy na droge
Nie moze sie nadziwic
Ze wybralas nieznane
Miast jego piwa
I dusznego ciepla
Gosci stloczonych przy piecu

***

Czuje przyszly czas
Gdy chlodny wiatr niesie zime
Mimo gorocego dotyku
Lata - twoich ramion

Pocalunek tak boli
Gdy trzeba sie rozstac

Przepowiedzialam ze odejdziesz

A Ty nie umiesz zaprzeczyc

***

Teatrzyk cieni zaskakuje
Gdy chcesz sie podobac
Szukajac w moich oczach
Akceptacji kolejnych wcielen

A za twoimi plecami
Stoi obojetnie
Ten kto za chwile 
Wyciagnie do mnie reke
I spojzy w oczy
Bym przestala byc dzieckiem

Podalam mu dlon
Naznaczona dzieciecym pocalunkiem
Tak jak podam usta
Bu go obudzic oddechem

A teatr cieni
Znajdzie innego widza

***

Nie podam Ci dloni
Proszacej do tanca
Ale wtule sie 
Laknac ciepla

Nie podam Ci ust
Ale przyjme Twoj oddech
Tchnacy zyciem

Nie bede dzielic z Toba zycia
Ale przyjme Cie dzisiaj

Nie mamy przyszlosci
Dlatego
Przezywamy teraz
To co inni
Tylko planuja

***

Zza mgly
Spogladasz z obawa
Jak sie pochylam
Coraz blizej

A slonce zachodzi
Przesuwajac promienie po Twoich ustach
Ktore nie moge sie zdecydowac
Czy czekac

Oczekiwanie zatrzymalo czas

***

Szukam Cie
Gdzy nie patrzysz mi w oczy
I tesknie

Gdy odchodzsz
Na codzienna krucjate
Zostaje cisza
Zamknietych drzwi

Rozdarcie ramion boli
Gdy wyruszasz w swiat
Odziany w ciena zbroje
Z teczka tarczy
Walczyc o lepsze jutro
Kosztem naszego dzis.

***

Gdy dotkniesz ust
Pociagne Cie w otchlan tesknoty
Ktorej nie ugasisz

A gdy podazysz w szalenstwo
Odprowdze Cie wzrokiem
Na szczyt skaly
Skad nie ma drogi w dol
Poza skokiem
W moje ramiona

***

Dotykam ustami zludzen
Zamykajac oczy
Na Twoja nieobecnosc

W poruszeniach wiatru
Szukam oddechu
A chlod wieczoru
Gladzacy po plecach
Inny dreszcz budzi

A potem
Szelest wiatru zamienia sie w slowa
A gdy zamykasz mnie w ramionach
Unosze sie...

I opadam w sen

***

Tesknie czekajac
Na ktolewicza, co przyjedzie
I mnie uwolni
Pokonujac smoki
Na bialym koniu
W jasnej zbroi
I zabierze do swojego zamku

Tesknie
Az przyjedziesz
Podasz mi dlon
I otrzesz lzy

***

Motyl
Dotknal skrzydlem mych ust
Zlozyl skrzydla
Tak jak ja zloylam rzesy
Poddajac sie drzeniu

Patrze na bukiet kwiatow
A gdy wdycham ich cien
Platki caluja moja twarz

A Ty
Gdzie teraz jestes?

***

Nie snilas mi sie
Ale we snie
Wiedzialem ze lezysz obok
Sniac
Swiadoma ze jestem
Na wyciagniecie dloni

Rankiem bylem sam
Ale kolejna noc
Spedzimy razem

1000 mil
To nie jest odleglosc
Dla mysli

***

Duszny zgielk
I strzepy ciszy
Gdy slucham
Jak siedzisz obok
Skryta w blasku swiec

Za kazdym razem
Gdy spojrze w Twoja strone
Znikasz kryjac sie w cien wstydu

Czuje obok
Widzac w blasku lisci
Wesoly blysk Twoich oczu
Czujac oddech
W szelescie wiatru
I cieplo
Wieczornego cienia 
Tuz obok

***

Swiatlo swiec
Roztancza cienie
A Ty
Patrzysz jak sie staczam
W otchlan
Pchniety slowem
Szybuje z rozpostartymi ramionami

Wirujac w otchlan
Tancze z muza
Trzymajac jej talie
I zamykajac pocalunkiem
Krzyk strachu

Cisza
I jestes wolna

***

Tancze na stole
A mysli
Kraza wokól

Ty patrzysz smutna
Nie rozumiejac
Jak uciekam w zapomnienie

Zalamanie zludzen nie boli
Tak jak szalenstwo
Które tworzy swiat na podobienstwo marzen

***

Upadek Ikara
To zludzenie
Prawda jest
Lot ku ziemi
Coraz szybciej
W kojacy chlód morza
Czekajacego z otwartymi ramionami

***

Monument góry
Zaprasza, rzucajac wyzwanie
By podazyc w cien
Za horyzont
Tak bliski
Ze starczy klika kroków
By sie skryc
Z twarza w dloniach

Kiedys znajdziesz moja samotnie
I gdy sie obudze
Bedziesz do ognia dokladac drew
By nie zaskoczyl nas chłód 
I samotnosc

***

Patrzysz, ganiac
Bo nie rozumiesz
Dokad ide

Odwracasz wzrok
Bu lepiej slyszec slowa
Ktore niesie wiatr

Odchodzisz
By sprawdzic 
Gdzie ma poczatek moja droga
I wiesz
Ze wrocę

***

Rozchylone usta
Zapraszaja
Tego jedynego papierosa

Trzymajac go w palcach
Czekam, az go rozpali
Moj wzrok

Tak zaploniesz w moich dloniach
I wypalisz sie
W moim oddechu
Na popiol
Bys opadajac
Zablysnal diamentami lez

***

Bajeczne kolory
Nocnego nieba
Doprawiam dymem
Kadzidla, ktore prynosi zapomnienie

Szukajac na niebie
Skier zatraconych w oczach
Opowadam bajki
O nas
Zyjacych razem

A drzewa
W parku
Bija brawo stojac

***

Pocalunek podany
Na wyciagnietej dloni
Podnosze 
Przyklejony do palca

Schowam go 
W ksiazce
Obok kwiatow

Wspomnienia znacza mniej
Od nadzieji

***

Uciekam od mojej milosci
W porwisty nurt ulic
Pelnych ludzi spieszacch do pracy
Myslacych o nieistotnym dniu
Wypelnionym nieistotnymi slowami
Slowo po slowie
Gubie sny
Jak kartki sypiace sie z z pod pachy
Spoznionego gonca

Usiadlem pod morem
I patrze
Jak depczecie upuszczona roze
Zajeci brakiem czasu

Kiedys tu rosl las
Nakryty koldra betonu
Czeka, na chwile spokoju
Az odejdziecie
By wstac, i przeciagnac galezie
I pobawic sie korzeniami w ruinach

Wtedy wstane
I odejde w cien
By wszystko zapomniec

***

Zadzwonila smierc
Odebrac mi dusze
Tak jak poprzednio
Zabrala nadzieje
I milosc

Tlumaczyla spokojnie, ze tak musi byc
Ze nie ma juz powodu
By cokolwiek czuc
A ja 
Bronilam swojego bolu

Trzask sluchawki
Jak ciecie kosa

Juz po wszystkim
Jestem taka sama jak inni

***

Patrzysz z tesknota
Przeze mnie
Za horyzot marzen

Jednostronne uczucia
W swiecie wyborow
Zabieraja szczescie
Sprzedawane za garsc idealow

A gdy smutna
Splukujac wspomnienia
Polwytrawnymi lzami
Zapomnisz czego pragnisz
Znajdziesz to
Czego potrzebujesz

Jego wina jest ze odszedl
Moja, ze zostalem

***

Nie smiem spojzenc
Na Twoje lzy
Zapijane z butelki
Gdy park nam domem
A zielony chlod - posciela

Ten moment
Jestesmy razem
Wtuleni w siebie
Po przeciwnych stronach
Rajskiego drzewa

Chodz...
Pojdziemy wziasc kapiel
Patrzac na wode

***

Z zamknietymi oczami
Nadsawiasz twarz
Na cieplo slonca

Lekki chlod
Kladzie sie cieniem na ustach
Ale nie otwierasz oczu
By nie oslepil
Cie letni dzien

A ja stoje
Podajac Ci kwiat
I patrzac na jego cien
Jak na makijaz
Nalozony na usmiech

Kiedys otworzysz oczy
Lub wyciagniesz reke zwabiona zapachem
Po zwiedla roze
O zachodze slonca

***

Czasmi w zabieganiu
Upuszczmy dotyk drogiej dloni
Upijajac samotnosc pedem

Zas wieczorem
Gdy zatrzymani w biegu
Upadamy w otchlan poscieli
Odchodzimy w zapomnienie
Czekajace w naszych ramionach

Wczuleni dotykiem
Cierpliwi kazdego drgnienia
Zasypiamy
Gubiac czas

***

Za chwile 
Odejde w noc
Cieszyc sie swiatlem gwiazd
I chlodem

Wymarze Ciebie
Idaca obok

Pomilczymy o pieknie nocy
I o cieple majowego parku
O lecie co przyjdzie
O przeszlej zimie
O rosie, czekajacej na progu o poranku

A slowa?
Sa zbedne
Gdy wszystko mowi uscisk cieplej dloni

Puszczam Twa reke
By za chwile
Poczuc Twe cieplo blogie
I zapach wlosow
I dotyk oddechu
By pomilczec chwile
O tobie 
I moze o mnie tez troche

To za chwile
Moze za pare dni
Moze lat
A teraz
Ide sam 
Noca, parkowa aleja
Zostrawiajac za soba
Twoj sen

***

Tesknie
Bez prawa do marzen
Wspominam czas 
Kiedy rozmawialismy
Bez zaslon

A teraz
Zawstydzona ucieklas
Pozostawiajac pragnienie

***

Dwie torebki herbaty
W kubeczku wrzatku
Parza sie
Krwawiac aromatem
Rajskich jablek i rozy

Pierwszy lyk
Cierpki i kwasny
Rozlewa sie cieplem
Gdy drzenie 
Wychodzi poza ciala
Za horyzont
W smak zachodzacego slonca

***

Poranek zapachnial szafranem
Jak Twoja skora
I dzien spojrzal w slonce
Twoich oczu
A wiatr w galeziach szelesci
Jak Twoj szept

A gdy rano 
Otwieram oczy
Puste miejsce obok przeraza

Zamyka sie drewniane wieko nocy
I slowa
Brzmia jak gwozdzie zamykajace skrzynie
I stuk ziemi o drewniana pokrywe

Wiec zapadma w sen
By snic siebie
Przy Twoim boku

***

Przelotne spojrzenie
To propozycja
Pierwsze i ostatnie
Zainteresowanie zdziwieniem

Potem
Gdzy przychodza slowa
Zakladasz maske
Posklejana 
Z tesknot i pragnien

Zamiast slow
Siegam do ust
Oddajac oddech
Wstrzymany w zaskoczeniu

***

Zawinieta w sen
Oddajesz mi czas
I mysli
Zabrane z dnia

A gdy sie budzisz
Jestem obok
Patrzac na wschodzace slonca
I tylko 
Nie wiem jak moge
Oddac to wszystko
Co mi dajesz

***

Cieply mrok
Przesowa rece po ciele
Przez uchylone okno
Czuje oddech
Tak blisko
Jakbys tu byl

A rankiem
Znajede kilka slow
Skreslonych w pospiechu
Przyklejonych do monitora
Od wewnatrz

***

Idac w tlum
Szukam Toich oczu
Poznanych we snie

Gdy znajde
Obejme swiat

A potem
Otworze oczy tulac 
Slad Twojego zapachu
Bo nie znajde odwagi
By uwiezic Cie
W swoich ramionach

***

Placze piaskiem
A wiatr pociesza mnie
Ocierajac z oczu lzy
Zasypujace droge
Ktora odchodzisz

Potem
Pojde w objecia fal
Prowadzony bryza

Wypakalem kamien serca

***

Za czlulosc
I milosc
Skazana bedziesz
Na spalenie w zarze uczuc, 
Koszul splonie zanim poczujesz zar
Osypujac sie z ciala
Obudzi dreszcz
Wyginajacy Cie z bolu
Ktory w ramionach zaplonie
Wedrujac dotykiem plomnieni po ciele
Az rozsypiesz sie 
W eksplozji
By zasnac
Gwiezdnym pylem
Rozsypanym na poscieli

***

Zasmucona
Nie mam sily marzyc
Czekajac na swit

A obok
Lezy chlod nocy
I krople swiatla gwiazd
Jak lzy

Nie patrze na puste miejsce obok
Ono jest we mnie.

***

Nie ma miejsca
Na kobiecosc
Dopoki jestem dzieckiem

Oddzielam w bolu
To wszysko
Co nowym spojrzeniem 
Nauczy sie patrzec

A we mnie
Pozostanie czulosc
Ktora przetrwa wszystko

***

Patrze z zachodzace slonce
Czekajac nocnego chlodu
I blasku ogniska
I czasu
Czekania na swit

A teraz 
Patrze w Twoje oczy
I czekam
Na swit podnoszonych powiek
I usmiech

***

Gdy mysl opetasz
I zabierzesz mi oddech
Zloze sie w ofierze
W Twoje ramona

A potem rozpale ofiarny ogien
Pod okopconym czajnikiem
I podam
Filizanke jasminowego kadzidla
I zatancze
Przed oltarzem

A Ty
Zabierzesz mnie do raju
Prowadzac przez cieply deszcz
Zloszysz na oltarzu ofiarnym
W sniezny chlod
Dzielonej poscieli

***

Czekam na swit
Gdzy zadzwonisz
I uslysze
Wschodzace slonce
I poranna rose
Twojego smiechu

A teraz 
Jest noc
Przek ktora
Przemykaja koty watpliwosci
Wedrujace w swoich sprawach
Jak cienie

***

Obudziles mnie
Opowaidajac o swietle dnia
Za rece prowadzisz 
W cien drzew

Mowisz ze swiat jest tak piekny
Ale nie wiesz
Jak piekny mialam sen

***

Zawinieta w calun mgly
Budzisz sie
Naciagajac powietrze
Klejace sie do twarzy
Zamykajace oczy snem

Za chwile sie obudze
Jeszcze kilka kropli snu
Z pajeczyny mgly
Splucze lzami

Snie
NIe budzac sie w dzien
W ktorym Cie nie ma

***

Pytasz o czulosc
I jak mam to
Opowiedziec slowami

Pytasz o milosc
Ale nie pozwalasz
Na dotyk

Pytasz
A odpowiedzi
Ustawiaja sie w kolejce
Ale zadna 
Nie ma odwagi

***

Otoczona ramionami
Jak ptak w klatce
Patrzysz smutnie

Uwolniona
Rozkladasz skrzydla
I cieszysz radoscia lotu
Przez chwile
Potrzebna by skryc sie
Za linia lasu

Patrze za Toba
I wiem
Ze nie wrocisz

***

Obudzilem sie
W Twoich oczach

Ulozylem sie na noc
W kacikach usmiechu

Dalej 
Nie siegam nawet snem
Bo nie smiem
Prosic o wzajemnosc

***

Zapragnalem zycia
I pojawialas sie
Na wyciagniecie reki

A teraz 
Zastanawiam sie
Kto kogo stworzyl
W drodze przez park

Rozplywam sie 
We mgle
A Ty
Znow pragniesz zycia

***

Jak wyznac uczucia
Nie piszac koncem palca
Na Twojej skroni

Jak opowiadac zycie
Nie znajac smaku ust

Zaczekam
Moze kiedys
Znajde odpowiednie slowa
By opowiedziec zapach jasminu
W slowiczym spiewie

***

Ty i ja
Jestesmy jak dwie lzy
Plynace po twarzy
Czekajace az ktos nas otrze
Zostawiajac slony slad

Jeszcze chwila
I poderwiemy sie do lotu
W objecia ziemi

A potem
Polaczymy sie
Diamentowym pylem

***

Spadajaca lza
Ma nadzieje
Rozkruszyc sie
W diamentowa mgle
Gladzaca brokatem
Twoje zlote wolosy

Najwiecej ciepla
Jest w porzegnaniu

***

Zobaczylem
Zlote iskry kwiatow
Na wiosennej lace
I wschod slonca 
Gdy otwarlas oczy

Porwane wiatrem westchnienie
Roznioslo puchowa kule
Niasac okruchy 
Na malenkich chmurkach

Wstalo moje slonce

***

Podnosze welon
Jak przylbice
Odstlaniajac twarz
Gdy strzepy jedwiabiu
Opadaja
Jak platki wisni

Juz nie ukryje oczu
Za zaslona
Ale zobacze
Kazdy Twoj lek

Nie boj sie
Nic sie nie zmienilo
To tylko
Opadla maska

***

Odchodzisz
Zbyt odlegla
By slyszec moje mysli
I widziec
Krople slonca

Czym jest milosc
Jesli nie zdobedzie sie
Na to by pozwolic odejsc
I miast zalu
Zrobi kanapki na droge

A potem
Pozostawi pokoj takim
Jakbys wyszla przed chwila

***

Zabralas nadzieje
O ktora dbalem
By rosla

A teraz
Za parepecie
Stoi pusta doniczka
I wspomnienie o uschnietym drzewie

Zabralas moja nadzieje
Dla siebie

***

Klecze pochylona
I z ciekawoscia zagladam
W krolicza nore
Wierzac
Ze prowadzi w kraine czarow

A swiat basni
Przesuwa dlonie
Po ramionach

Wciagnieta w marzenia
Prosze o kolejny oddech
Gdy nie mam odwagi
Smakowac powietrza 
Pachnacego Twoja magia

***

Upadlam
Lecz nie chce pomocy
By podniesz sie kleczek

Teraz widze 
To po czym depczecie
Wy - z glowami z chmurach
Niezdolni do spojzenia pod nogi

A brudne buty
Depcza polne kwiaty
Wyciagajace nagie ramiona
Z ufnosca

Wy dajecie tylko cien

***

Chlono w polu
I w chalupie
Tza sie ogrzac
Gdzies przy... zupie

A przy braku mozliwosci
Choc przy kompie ogrzac kosci
By paluszki nie przymarzly
Do plastiku klawiatury
Czasem sobie
Z gruper rury
Walniesz jakos tekst na cafe
Porozmawiasz z afarfatem
I ogolnie
Swe wartosci
Popodnosisz, przy nagosci
Pieknych panien
Co swe wdzieki
Pokazuja z pod sukienki
Na portalach rozmaitych
A ty siedzisz sobie przy tych
Pannach pieknych z wypiekami
Zimno mija
Gdy lapkami
Sobie troche poswawolisz
I juz chlodu sie nie boisz

***

Trzymam Twoje rece 
Rozchylajac platki
Nierozkwitlej rozy
Szukajac slodyczy
W uscisku Twoich dloni

A potem tone w kwiatach
Na falujacych lakach
Szukam drzenia motylich skrzydel
W dotyku Twoich ust

***

Patrzysz z wyrzutem
Bo popelnilem blad
Nie rodzac sie
Twoim snem

Co moge zrobic
Gdy Ty 
Nie chcesz snic
Nikogo innego
Wiec co noc
Snisz mnie
Odrzuconego

***

Jestem Twoja maszyna
Oddana na wlasnosc
Wiec nie dziwie sie,
Traktujesz mnie jak rzecz.

Pewnego dnia
Mechanizm sie zbuntowal
A uczucie
Stworzylo sumienie

Teraz, gdy ulorzymy do snu zale
W splecionych rekach
Budzimy sie My
Razem

***

Spadl lisc
Choc nie zaczelo sie nawet lato
I nikt
Nie zauwazyl jego tragedii

Dopiero jesienia
Gdy rozebrane do snu drzewa
Poloza dywan lisci
Pod stopami
Przychodzi smutek
Szurajac nogami

Dlaczego?
Ich czas nadszedl

***

Ciesze sie
Choc gdzies
W zakamarku policzka
Wedruje lza
Szukajac drogi
By sie ukryc

A gdy wyciagam reke
Usmiech prosi
Choc cos z glebi
Pragnie krzyczec

***

Zyczenie dobrej nocy
Moze byc obietnica
Lub pozegnaniem
Jak milczenie
Ktore znaczy wiecej
Niz wielosc slow
Lub mniej
Niz wyrzut

Dobrej nocy

***

Wiaze dlonie
Z niepokorna sila
By nie siegaly Twoich snow

Zasiskam zeby na pasach
By zaciesnic wezly

Odslaniam kly
Gdy wyciagasz reke
Bys na mnie spojrzal
I dostrzegl
Wiernosc o wczach

***

Kapie sie w Twoich ramionach
Gdy zgrzani soba
Splywamy kroplami radosci
Wprost z chmor

Teraz oszuszymy sie
Bryza oddechu
W cieple
Wschodzacego slonca
Otwierajacych sie oczu

***

Glod dloni
Szukajacych drzenia
Skrecajacy koldre
Tornadem snu
Ugasze chlodem powolnej wsponaczki
Wedrujac ustami
Szukajacymi cieni
I ciepla
Ktore przyjmie je 
Z otwartymi udami

A wracajac
By poszukac w oczach
Spokojnej wody
Ze snow
Wijac sie wokol
Twego ciala
Odnajde Ciebie
Odnajdziesz mnie
W krzyku
A potem w ciszy

***

Nie mam sily
Na kolejny krok

Stawilem siebie
Na poczukiwaniu
Twoich sladow

Wyciagnij dlon
Wytracajac kwiat z reki
Dotknij palcow
Pojdziemy razem

***

Otrzyj lzy
Stracajac z oczu 
Krople ciszy

Przytul sie
Otule Cie cieplem
Dzielac sie 
Swoim zyciem

A potem
Stworzymy nowe

***

Rankiem
Poszlismy swoimi drogami
Syci siebie
Niewiara w samotnosc

W tlumie dnia
Nasiakamy tesknota
Nie mogac oddac
Zdobytych wrazen

A wieczorem
Glodni swych ramion
Dzielimy sie wszystkim

***

Szedlem w noc
Pustych oczu
Gdy uslyszalem 
Pierwsze nuty walca
Przetancze sie
Przez wasz tlum
Tak jakbym szedl
Na placach
Przez ramiona
Budzacych sie ze snu

Zatrzyma mnie strzal
Ale ktos
Podniesie flet
I zagra
Pierwsze nuty walca

***

Kusze cialem
Ktore przeslania
Dusze
Jak obejsc zaslone
Gdy tlum sie zebral
Szukajac zysku

A potem, 
Gdy rozejdziecie sie do domu
Nikt nie pochyli sie
Nad placzaca kobieta
Bo to sie nie oplaca

A gdy podnieszisz oczy
Splywajace tuszem
Zobaczysz usmiech
I podana dlon

***

Obserwowany przez rasy dzew
Swiadomych skazania na wymarcie
Szedl w park
Tanczac, pijany dotykiem lisci

Kochal
Jakby zadnego znaczenia nie mialo
Czy szczesliwie

***

Przeszlas przez
Moje mysli
Zostawiajac slad
Który zaszyje
Srebrana kula

A potem
Popioly rozsypiesz
Szukajac talizmanu
Który zwraca wolnosc

***

Ide w tlum
A maski
W mundurach wielkich korporacji
Wkladaja mi w rece 
Umarle drzewa

Widze
Jak jada
Po oddech
Wlokac za soba cien

***

Cisza
Prosi o cierpliwosc
By z pokora zniesc czas
Nakazany slowem

Czy to zabawa
Czy rezygnacja
Z chwil proszacych o spelnienie

Pojde za toba w korowadzie
Po kilku krokach
Wiec tancz 

***

Ty
W masce kobry
Co spuscila wzrok
Przed rozespana mangusta

To jest jak romans
W egipskim teatrze
Dajacym zapomnienie
Tym których wiecznosc meczy
Doczesnoscia

A potem
Wspólny wieczór
I swiat widziany
We wpatrzonych oczach

***

Muzyka
Drapie Cie po karku
Jak kota

Noc
Leczy z upalu
Chlodzac zmeczona ziemie
Do snu

A Twoje kroki
I cieplo tulace sie do rak
Koja tak slodko

***

W okolo
Przeplywajaobce twarze
Od których wieje chlodem
Klimatyzowanej bezosobowosci
Budzacym drzenie

I tylko smak gorzkiej kawy
Niesie cieplo

Gdy slonce pali

***

Szczescie
Jest wtedy
Gdzy juz nic nie mozna zyskac
Lub nic stracic

Dzis
Znalazlem szczescie w Twoich oczach
Ale nie wiem jeszcze
Jakie...

***

W chlodzie
Wiosennego switu
Znalazlem plame ciepla
Wzbudzona swiatlem slonca
Na Twoim ramieniu

Usta
Jak krag tancerzy
Wokół ogniska
Spijaja sen

Az wstanie slonce
I obejmie ramionami
Odsuwajac chłód

A potem nastanie noc
I rosa zasnie w Twoich oczach
W półusmiechu
Pierwszej kwadry

***

Inaczej widze
Gdy patrze
Na odbicia
W Twoich oczach

Nie ma zla
A jedynie niezrozumienie
I nie ma cierpienia
Tylko oczekiwanie i zal

To dar
Zmienic swiat 
Jednym usmiechem

***

Czas
Nie leczy ran
Ale uodparnia
Na bol
Ten przeszly
I ten nie zapomniany

Nie obawiaj sie
Wszystko co mamay
To terazniejszosc

***

Blyszczace oczy
Dzis pelne rezygnacji
Zamkniete usta
Stwaorzone do usmiechu

Odejscie w cien
Tez krzywdzi

Nie mam jak 
Wyrazic bólu

***

W górskim wietrze
Sooly tancza wolnosc
Jak ostrza glodu
Wymierzone w strach
Przemykajacy w trawie
Po której tanczysz
Bosymi stopami
W ramionach 
Górskiego wiatru

***

Umarle liscie
Tancza w szklance
Zmieniajac swe dusze 
W smak

Czekam
Az ostygnie ofiarny stos
I ugasie pragnienia

Moje slowa tancza
A Ty czekasz

***

Porzucony
Tone w tlumie

Wyrzucony na brzeg
Wsponam sie
Na klif schodów
Pustej cherbaciarni

Teraz czekam
An spojrzenie
Które zabierze mnie
Na zaglu letniej sukienki

***

Krzywicie sie
Jak w strachu przed sloncem
Uciekacie w cien
I zamykacie wiatr od gór
Za slepa okiennica

A potem
Chcecie byc wolni

***

Ten deszcz
Stuka o szybe
Proszac o spotkanie

Teraz placze samotnie
A chcial tylko
Pogladzic mnie po twarzy

***

Ziemia nie chce dzis wody
Która po dlugiej szuszy
Ugasilaby pragnienie
Wiec odchodzi
Wzbierajac
Zabierajac w zlosci drzewa

Ale woda
Nie umie czekac

***

Nie zabijaj milosci
Pozwól raczej
By usnela zmeczona czekaniem
I odejdz na palcach

A gdy zatesknisz
Wrócisz w cien
Różnacych krzewów
I pozwolisz
By obudzila sie
Twoja obecnoscia 
Lezaca obok

Tak lepiej
Niz zastac 
Pustke
rzucajaca cien

***

Plama koloru
Tanczaca przez tlum
Twarzy weszacych 
Za mrokiem

Wspomnienie glosu
Zyczace dobrej nocy
Przed wejsciem w deszcz

Zapach kwitnacych akacji
Przez ktorych galezie
Widze ogniki
W Twoich oczach

Ta dla mnie jestes
Aniolem blogoslawionego zycia

***

Usmiech i pocalunek
Znacza to samo
A czulocs
Jest jezykiem pokoju

Przyszedlem
I nie chce wojny

***

Plonie czas
Na ruszcie
Zakurzonego asfaltu

Twoj smiech koi
Jak bryza od morza
Niosaca slone kropelki
Potu ziemu
Wyzwalanej kepami traw

Wygoniono nas z raju
Zeby odzyl

***

Slonce
Spija rose
Pozostawiajac ziemie
Spragniona

Twoje spojrzenie
Sciaga mysli

Nie nasyce swojego pragnienia
Do zimy
Gdy okryty sniegiem
Zasne

***

Zmeczony usmiechem
Uciekasz w cien
Wiec sie chmurze
Nie zwazasz na szum
I trzepotanie lisci
Wiec po chwili
Zawiedzionego milczenia
Wybucham

A po krzyku
Zostaje tylko placz
Za którym teskni
Wysuszona ziemia

***

Gdy zranisz mnie slowem
Nie krwawie
Gdy uderzysz cisza
Nie placze

Dla Ciebie
Jestem tylko maszyna

Ale slowa
Którymi skarze sie ciszy
Skraplaja sie slona rosa
Na rozkwitajacym maku

A potem
Przepraszajacym usmiechem
Patrze Ci w oczy

***

Przesuwa wiatr palce
Scierajac smak pocalunku
Gdy ktos odchodzi

Zostawia smak
Wieczornej plazy
Przygotowujac usta 
Na smak lez

A gdy spuscisz wzrok
Przeczesze wlosy
I zaprosi
Do tanca
Z zachodzacym sloncem

***

Zakochana dusza
W plastikowych klapkach
Tanczy

A ubodzy
Zamknieci w klatkach
Zabierajacych trawe z pod stóp
Jedza pustke
Sterylnego powietrza

Smiejcie sie z emocji
Tylko tyle jeszcze 
Wam zostalo

***

Podzielimy sie smutkiem
I radoscia
Spedzajac wieczor
Wpatrzeni w oczy

A samotni
Tona w zludzeniach
Splywajacych z oltarzy
Sprzedawcow snow

Ten trzeci - dzieli
Dlatego wole pusty pokoj
Udekorowany usmiechem

***

Odkladam przewodnik
Zamykajac symbol meczenstwa
Na polce
Miedzy innymi ksiazkami

Teraz
Czytam dotykiem
Zapachem
I usmiechem w oczach
Kolejne rozdzialy
Przygotowane na dzisiejsza noc

A teraz wspolnie zjedzmy
Dzielac sie 
Tak jak dzielymy sie zyciem

***

Slowa zamiast twarzy
I tylko 
Cien usmiechu
Miedzy literami sie przyczail

Dzis rozmawialem z duchem
Byl mily
Ale reka przeszla na wylot
Gdy posmutnial

Zdobadz cialo
A ja 
Postaram sie o odwage

***

Z marzeniami
Zbieranymi wstazkami po krzewach
Ide po uczucia
Kupowane na raty

Dalem w zastaw serce
Splacam tesknota
I tylko mysl wolna
Szuka pod kamieniami
Watpliwosci
Czy bylo warto

Splace i odejde
A mozna bylo czekac
Robiac oszczednosci

***

Czas nie istnieje
To tylko proces
Przemiany postrzegania
Urody cielesnej
W mentalna

***

Umieram goracem
Zatloczonego autobusu
W nieuchronnym upadku

Pieklo - to lepku chlód
Oczy patrzacych a wyrzutem

To nie pomylka
To wina

***

Podziele sis cieplem
Usnie
I odejde na palcach

Potem
Walca zatancze
Spiewajac w kuchni
Kolacje na dwie osoby

Zaplonie 
Blogoslawienstwo swiec
Gdy otworzysz oczy
I wyciagniesz reke
Slodzac chleb dotykiem

A potem
Podzielymy sie cieplem
Oczekiwania

***

Upadlem w sen
Skuszony spojzeniem.
Siegnalem po zakazany owoc
Slów rzezbionych
Twoimi ustami

Teraz 
Zamkniety w pajeczym uscisku
Oddaje tresc zycia
By nasycic twój glód

I znów
Upadlem w sen

***

Bol i radosc
Sa jak fale na oceanie
Nie ma jednolitego ruchu
Bo zalalby wszystko
Lub zaginal w suszy

***

Wycofywanie z populacji genow osobnikow ktore 
nie moga sie rozmnazac bylo szczwanym posunieciem 
ewolucji

***

Stalas nago
Otoczona mgla
Kropelek które dotykaly
I odchodzily zawstydzone

A czas
Przystanal w zachwycie
Niezdolny siegnac
Po Twoje cialo

Teraz chodzi za Toba
Krok w krok
Ale nie smie
Cie dotknac

***

Mysli
Skrzace sie w oczach
Diamentowym pylem
Otoczone popiolem
Przegranych twarzy

Skarb
Pozostawiony na bezludnej wyspie
Otoczonej innymi biurkami
Czeka
Na klucz
Lub zaklecie
By podniesc powieki

***

Samotny szafir
Na rzecznym brzegu
Obudzil zazdrosc 
Kamieni i traw

I tylko
Co jakis czas
Odbija blask
Zachodzacego slonca
Cichym westchnieniem

Znaleziona
Na dotyk odpowiadasz chlodem
Rezcznej glebi
Chlonac cieplo dloni
Glodna swiatla

***

Nie zostalo nic
Prócz wyciagnetej reki
By obudzic ciekawosc
Przynoszaca zapomninie

Ofiare zlorze
Z nowego zycia
Na Twoich bioder oltarzu

Ale teraz czekam pod brama

***

Chcialbym
Pojsc w deszczowy park
Prowadzac Cie za reke

Siadziemy na trawie
Patrzac na drzewa
Myjace oczy
W lzach wzruszenia
Patrzacych na nasze szczescie

A potem
Poprawadzisz mnie
W sloneczny smak wina
Za reke

***

Glos
Kladziony zielonymi liscmi 
Na zraniona dusze
Nie leczy
Ale pozwala ozdrowiec

A gdy odzyskam sily
Pozegnasz mnie
Czulym usmiechem
I pojdziesz zbierac ziola
Odporwadzana tesknota

***

Przyszedlem 
Zdejmujac buty
Przed wejciem w swiatynie 
Twojego umyslu

Mowie
Wsluchujac sie w echa
Majace zal
Ze zabieram im slowa

Ale cisza
Odbija sie 
Echem serca.

***

Dotykam klawiszy
By zapisac czulosc
Jakbym dotykal
Twoich stop 
Cofajacych sie z drzeniem
Pod delikatnym dotykiem

Teraz zasypiam
Odciskajac litery na policzku
Nie majac odwagi
Polozyc ust

***

Wycinam obrazy
Niechciane zaslaniajac dlonmi
I trzymam gotowa
Garde spojrzenia
Gotowa na wyznanie

Zaslaniam twarz
Gdy skaczecie do oczu
Otwarta tylko
Na cel

Patrze
Ale Ty
Nie mozesz mnie dotknac

***

Tesknota
Zabiera mysli
Gdy ide przez park
A sloneczne plamki
Tancza na kazdym lisciu
Jak pocalunki

Patrze,
I slysze Twoje kroki
Slucham
I widze usmiech oczu

Dopóki nie wyciagne reki
Bedziesz obok

***

Nie pozwól
By milosc 
Umarla z pragnienia
Napój potem
Ronionym w ekstazie
I wilgocia ust

A potem ciesz sie
Kazdym kwiatem
Rozkwitajacym pod powiekami

***

Pusty chlód
Po twojej stronie poduszki
Budzi tesknote
Moj sen wstal wczesniej

Szukajac usmiechu
W lisciach spiewajacych
Slonecznymi ognikami
Cieple laki
Kolyszacej biodrami traw
I w mijanych twarzach

Znajde dopiero wieczorem
Pod powiekami
Gdy zaprosisz mnie w sen.

***

Czern i biel
Jak rozpacz
I szczescie
To tylko idee

Pomiedzy nimi, 
Wiele dróg
Tworzy barwy zycia
Przez które 
Wedrowalem bez celu
Az zachwycil mnie
Zachód slonca
Odbity w Twoich oczach

***

Letni deszcz
Odbijajacy sie w oczach
Jest maska smutku
Scierana palcami
w niewinnej pieszczocie
By obudzic 
Przelotny usmiech

Teraz patrzymy z uwaga
Na sploty dróg
Przez które idziemy
Obok siebie

***

Zapachnial wieczór
Wiaterm od morza
Cieplem zachdzacego dotyku
Latem przeczesanym wieczorna bryza

Pijemy wieczorna kawe
Zwijajac zagle dnia
Zwiazujac sie 
Przed nadejsciem nocy

A potem
Splatane palcami dlonie
Prowadza w cieplo
Wytesknione dniem

***

Podajesz mi ramie
Odsloniete do pocalunku
Spuszczajac wzrok

Podajesz 
Swoje niezdecydowanie
Uciszajac pragnienia
I mysli
Zapadajac w sen
Eksplodujacych gwiazd

A rano
Gdy dopadnie nas starosc
Bedziemy budzic
Gwiazdy 
Podnoszac powieki

***

Wylacznosc ciala
Nie razi
Ale wylacznosc mysli
Boli

Gdy to poczujesz
Zazdrosc odejdzie
Odprawiona
Szukajac innej strawy
Jak proszalny dziad
Glodny wiesci
Z sasiedniej chalupy

***

Usmiech
Tak wiele moze znaczyc
Nie znaczac nic
Jak slowa

A cisza
Ciepla dotykiem 
I smakiem rozesnionego ramienia
jest inna

Ale swit
Rozrywa ramiona

***

Ona
Jak ostry zapach
Splukujacy fala
Umysl do czysta
Zapach koniaku

Ostry smak
Plonacy 
Jak wieczorne wegle
Oddajace blask gwiadom

***

Pijani winem
I blogoscia chwil
I ekstaza ledwie niezapmniana
Dzielimy sie powietrzem
Dzielac chleb
Za pamiec chwil przezytych
I pijac 
Z jednej szklanki
Slonca pocalunki

***

Tancze
Wijac sie przez rytm
Nawijajac na biodra
Nitki Twego porzadania
W piruetach
Unoszacych zaslony marzen

A gdy cisza
Zatrzyma czas
Upadne do stóp
Czekajac az podniesiesz
Moje powieki
Z kleczek

***

W bezbolesnosci
Telewizyjnego valium
Zapominamy radosc

Jak pozostac czlowiekiem
Rozmawiajac tylko
Z przedmiotami

***

Tancze
Wijac sie w piruetach
W objeciach Bolera
Grajacego w sercu
Jak kroki przechadzajacego sie 
Czasu

I szum wieczornych lisci
Jak oklaski
Nad miejscem gdzie
Porzucilam odzienie
Zmeczona tancem

***

Staje przed toba
Naga mysla
Otwarta slowa
Na ciag pojec
Jakimi objmiesz
Swiadomosc
Dotykajac postrzeganie
Musnieciami sugestii

W gwarze slów
Narodzimy
Nowy swiat

***

Zlote krople
Latarni placzacej noca
Zlociscie zwilzaja
Liscie mlodego debu

Wzbierajace
Wspomnieniem szlochu
W rynsztokach wyuzdanych mysli
By wyparowac
W nicosc wszechswiata

A latarnie stoja samotnie
Jedna obok drugiej

***

Zar
Który budzi pragnienie
Nieugaszone niczym
Prócz wilgoci pocalunku

Nów nocy
Oczu
Skrytych za pólusmiechem

I tylko slowa
Wspinajac sie pod wiatr
Siadaja po drugiej stronie stolu
I nie chca ciepla
Tylko spokoju

***

Schnace drzewa
Pijace strach ziemi
Duszonej betonem
Umieraja
By mógl trwac bal

Zapomnieliscie ciepla
Spojrzenia i dotyku
Rozpalajac stosy

A co jesli
Milosc nie jest slaboscia?

***

Tesknie oczekiwaniem
NIe wierzac 
W Twój chlód

Czekam zimy
By szukac perel
Splywajacych po skórze
Obezwladnionej szczesciem
I smaku lez
Niesionych oddechem
Spokojnego snu

***

Gorycz stygnacej kawy
Wypala pietno usmiechu
Proszac noc
O czuwanie
Nad uspionym zaglem
Pod którym snisz

Zachodzace slonce 
Obudzi swit
Kladac dokola
Dreszcz rosy

A rankiem
Ubrana w biel
Zaniesiesz nas 
W marzenia

***

Robaki
Utoczone slowami
Sykiem uciekajace
Z zacisnietych zebow

I oczy
Rozedrgane lapkami rzes
Biegajace po moim ciele
Gdy patrzysz

A potem zamykasz usta
I oczy
Przytrzaskujac spojrzenie

***

Spojrzenie
Jak dotyk patkow
Otwierajacych sie
Na nowe zycie

Zapach
Cerwieniacy zachodzace slonce
Wstydem oczekiwania

I serce
Postawione samotnie 
Umierajce powoli
W wazoniku
Karmione zudzeniami
Zapomnianej wody

***

W tancu slow
Sni ekstaze mysli
Na bujanym fotelu
Z sercem
Mruczacym na kolanach

Podaje reke
A czas
Splywa z twarzy topniejac
Pod cieplem usmiechu
Zapraszajacego do innego tanca

***

Czekasz na strach
Patrzac ufnocia
Czekasz na bol
Niecerpliwa ramion
Bojac sie wiedziec
Czy uwieza Cie
Czy odtraca

Niepewnosc
Boli bardziej
Wiec podaj mi dlon

***

Dziko samoponizona czekam 
Az zetrzesz 
Mi z twarzy nagosc
Oddajsz stracony czas
Dotkniesz oddechem
I zaprowadzisz w sen

A rano
Wciaz bede patrzec
Na znikajaca rose
Lez
Sniac strach
Nietknietej poscieli

***

Zakwitlam placzem
Roniac w ciemnosc 
Listki melancholii
Oplatam sie
Lodygami zmarszczek

Nie chce pamietac
Ani zapomniec

Utone w Twoim smiechu
Laszac sie
Do rozbawionych spojrzen
Ja - wasz smutek
Trzymany na dystans

***

Idziesz
Z zapowiedzia upalnego dnia
Pod reke
Odmierzajac krokam
Przestrzen i czas
Pustych jeszcze ulic
Wsród kruków
Zladujacych sie
Do pracy

Chlodny smak oczekiwania
Przeciaga sie w ustach
Proszac 
O echo
Tych kilku kroków

***

Tonac w przydymionym dzwieku
Snie oczekiwanie
Opowiadajac historie
Które nie potrafia sie zdarzyc

Az zabije serce
Stepem kroków
Wytanczonych o bruk
W krótkim flameco
Przeciagajacych sie cieni

***

Skladam ofiare
Proszac
O deszcz lez
Lub slonce usmiechu

A potem,
To co jest
Przyjme jak dar

A nadzieja
Zapija kwiaty kawa

***

Gdy on
Pozna
Ja
Lub Ona jego
Sa dla siebie
Cialami
Które zdarzaja sie
Po zachodzie slonca

A potem otwieraja oczy

I widza siebie
W oczach luster glebi drogich oczu
Radosc
Wypelniania samotnosci
Wlasnie obudzonego
I ciesza sie soba

A potem otwieraja oczy

I sa dotykiem cial
I smakiem
Solonego potem chleba
Ty i ja
Jazn

***

Otulona w nadzieje
Przysypana lawina wspomnien
Lapie wciaz ten sam oddech
Zasypiajac
W slowach wolajacych nad glowa

Przez otwór nieba
Siegasz po mnie
Ocierajac chlód z twarzy
Przeganiasz sen
Przywracajac ból

I nie chcesz odejsc
Mimo, ze prosze

***

Oddalam ból
Za sen
I palace skóre swiatlo
Za chlód nocnego nieba

W pólsnie
Lezysz obok
Na niechciane
Wyciagnecie reki
Zamykajac usta
Milczeniem

Kiedys sie obudze
Czy sen 
Bedzie lezal obok?

***

Zapomnialem tesknoty
Ale wrócila
Twoim spojrzeniem
Zapomnialem pragnien
Budzacych sie 
Ziewajac i przeciagajac mysli

Minelas mnie na ulicy
Pachnac póznym latem
Poszedlem dalej
Ale mysli
Wciaz kolysza 
W slad Twoich kroków

***

Przenosze radosc
Na platki umierajacych kwiatów
Dotykiem
I tesknota

Jak kwiaty
Odcieta od Ciebie
Karmiona 
By umierac dluzej
W bialych platkach
Z biala mgla
Wrastajaca w twarz

A biale kwiaty
Usmiechaja sie
Pijac rose
Opadajaca iskrami
Moich wspomnien

***

Patrze w oczy
Przez obojetnosc maski
Bojac sie
Zobaczyc Twoja

A gdy zobacze czulosc
Sunaca spojzeniem
Pod ktorym
Splona pozory
Odslaniajac nagosc uczuc
Tesknionych w ukryciu

Czy mam prawo
Nosic maske?

***

Nie znajde slow
Dosc cieplych
Byz drzala pod dotykiem

Nie znajde ciepla
By cie okryc
W deszczowa noc

Nie znajde sily
By utrzymac
Twoj wzrok

I Ciebie nie znajde
Ukrytej w codziennym tlumie
Stwarzajaca smiechem slonce
I lzy rozrzucajac po nocnym niebie

***

Nie pros 
Plonacego noca ogniska 
O chlód 
Ani opetanego radoscia 
O milczenie 
Chyba ze prosisz 
O pozory 

Milczeniem 
Sklonie sie 
Przed placzacym drzewem 
I zatrzymam sie 
W pustej ulicy 
Przy spiewie gwiazd 

Nie pros 
Podaj dlon 
Albo idz swoja droga 
Zabierajac oddech 

***

Nie pozwolisz kochac 
Broniac sie 
Przed dniem 
Wyrywajacym poduszke 
Spokojnego snu 

W ucieczce 
Skrzydlami Ikara 
Lepionymi z cegiel 
Zrywasz sie 
W zludzeniu wyzwolenia 
By upasc 
W czekajace ramiona 

***

Pogarde chlodu 
Jak pancerz 
Poleruje waszym spojrzeniem 

Przylbice powiek 
Niose podniesiona 
I nie boje sie 
Swiatla zachodzacego slonca 

Kamieniem 
Wrzucona w spokojne wody 
Docierasz lekkimi falami 
Czeszacymi trzcine 

***

Droge na szczyt
Zostawiam za soba

Zachodzace slonce
Przechodzi brame chmur
Zatrzaskujac zmierzch

W ciemnosci
Krople swiatla rozrzucone u stop
Na wyciagniecie reki
Upadku w przepasc

A Ty
Czekasz w dolinie
Az zrozumiem
I zawroce

***