Literatura 
 
Żadnych „ale”.
Część 1
Jakub Stępień
Rad, nie rad, milczący Roman zapiął guzik swojej najlepszej marynarki, machinalnie poprawił plaster na skroni, a potem, uzbroiwszy się w resztki pewności siebie, pomaszerował za gówniarzem przez długi, prostokątny korytarz. Mniej więcej w połowie drogi minęli człapiącą z przeciwnej strony, zapłakaną starowinkę. Łkająca kobieta sprawiała wrażenie, jakby w ogóle ich nie zauważała. Mamrotała tylko coś do siebie w nieznanym języku, skupiając mętne spojrzenia na zawiniątku ściskanym w pomarszczonych dłoniach.

Dopadła go, gdy najmniej się tego spodziewał.
Jak zwykle.
Nie pytając o zdanie, przycisnęła słodkie usta do jego warg i pocałowała namiętnie.
Oddał się jej natychmiast, niepomny na ochlapującą ich wodę.
Pocałunek był jak hipnoza, jak potężny afrodyzjak, jak Red Bull po całym dniu pracy.
Natychmiast zapomniał o przejmującym zmęczeniu.
Liczyło się tylko „tu” i „teraz”.
Kiedy po dłuższej chwili oderwali się od siebie, dostrzegł rumieniec podniecenia zdobiący jej policzki.
Wyglądała uroczo, ubrana tylko w jego koszulę, teraz mokrą i szczelnie przylegającą do ciała.
Westchnął mimowolnie, patrząc, jak ciepłe strużki wody spływają po idealnych półkulach jej piersi.
Była żywym spełnieniem najintymniejszych, najbardziej perwersyjnych męskich pragnień czających się w zakamarkach ich zmanierowanych dusz. Wystarczyło na nią spojrzeć, by wszystkie wyższe funkcje życiowe wykształcone przez tysiące lat ewolucji ustąpiły miejsca pradawnemu, zwierzęcemu pożądaniu.
- Zrobisz coś dla mnie? –zapytała swoim głębokim, zmysłowym głosem.
- Oczywiście, że tak… - odparł ochoczo.
Nie powiedziała, o co chodzi.
Nie musiała.
Zgodził się w ciemno.
Jak zwykle.


- Doktor pana przyjmie… - wysoki, chrypliwy głosik należał do przysadzistego, zblazowanego nastolatka, który przed godziną przyjął go w poczekalni. Przetłuszczone, brązowe kłaki, dziesiątki pryszczy na wysokim czole i ociekające nastoletnim cynizmem oczy zdradzały, że chłopak nie mógł mieć więcej niż szesnaście lat. Ubrany był w pomiętą koszulę, spod której wystawał wściekle zielony podkoszulek z logiem poradni.
- Wreszcie…- odparł Roman niegrzecznie, podnosząc się z trudem ze starego, cuchnącego naftaliną fotela - Długo kazał na siebie czekać…

Dzieciak uśmiechnął się z politowaniem.

- Doktor jest bardzo zajętym człowiekiem. – oznajmił – Ale czekanie się opłaca. Gwarantuję. Starszy z mężczyzn miał co do tego nieco inne zdanie.
- Jest tak dobry jak… - zaczął, ale niemal natychmiast zamilkł, jakby ktoś rąbnął go w twarz. Pierwsza zasada przemknęło mu przez myśl Zapomniałem!
- Jak? – zachęcił go chłopak niewinnym tonem.
- Jak czytałem? – dokończył niechętnie.

Zamiast odpowiedzieć, nastolatek przekrzywił głowę i zmrużył oczy.

- Jaka jest pierwsza zasada? – zapytał cicho.

Cholera, wiedziałem.

- Nie opowiadać o doktorze… - usłyszał swój własny głos, teraz wątły i drżący – Ale…
- Żadnych „ale”…. – odwarknął obcesowo jego rozmówca – Jaka jest druga zasada? Słodki Jezusie
- Żadnych pytań poza gabinetem.
- No właśnie… - Romek po raz kolejny ujrzał klawiaturę krzywych zębów ozdobioną matowym ornamentem aparatu ortodontycznego – A teraz proszę za mną. Doktor pana przyjmie.

Mały chujek.

Rad, nie rad, milczący Roman zapiął guzik swojej najlepszej marynarki, machinalnie poprawił plaster na skroni, a potem, uzbroiwszy się w resztki pewności siebie, pomaszerował za gówniarzem przez długi, prostokątny korytarz. Mniej więcej w połowie drogi minęli człapiącą z przeciwnej strony, zapłakaną starowinkę. Łkająca kobieta sprawiała wrażenie, jakby w ogóle ich nie zauważała. Mamrotała tylko coś do siebie w nieznanym języku, skupiając mętne spojrzenia na zawiniątku ściskanym w pomarszczonych dłoniach.

Co to za cyrk, do cholery?

- Druga zasada. – warknął nagle dzieciak.

Romek poczuł, jak zasycha mu w ustach.

Na końcu holu znajdowały się szerokie, przeszklone drzwi w drewnianej futrynie. Jakieś dwa kroki przed progiem, podbitym wypłowiałym, szkarłatnym materiałem, nastoletni przewodnik zatrzymał się wreszcie i odwrócił na pięcie.

- No dobra, to jeszcze zanim pan wejdzie… – oznajmił tonem wyzutym z jakichkolwiek emocji –Zgodnie z warunkami umowy dostępnymi w pliku na naszej stronie internetowej, jestem zobowiązany poinformować pana o istnieniu jeszcze jednej, na szczęście już ostatniej, zasady. – zrobił krótką przerwę - Nie zapominać o zamknięciu ust.

Romka zamurowało.

- Słucham?!

Brwi gnojka uniosły się o cal.

- Naprawdę mam to znowu powiedzieć?

Cholerna druga zasada.

- Dokładnie. A teraz… – gówniarz położył dłoń na klamce – Proszę powtórzyć trzecią zasadę.

Coś czuję, że to się skończy gorzej niż płaczem…

- Nie zapominać o zamknięciu ust. – powiedział posłusznie, a potem, wiedziony jakimś niezrozumiałym przeczuciem, dyskretnie zerknął przez ramię.

Nie zauważył nic poza podłogą wyłożoną białymi płytkami i kilkoma tanimi pejzażami zawieszonymi na jasnozielonych ścianach. Po staruszce nie było nawet śladu.

O Jezu… Co jest, do cholery?!

- Zaraz się pan przekona… - kędzierzawy zblaz zdążył otworzyć już otworzyć drzwi - Zapraszam.

Romek odetchnął. Setki chaotycznych myśli przelatywały mu przez głowę. Chciał nawrzeszczeć na irytującego gnojka, chciał opieprzyć go za cały ten cholerny cyrk, chciał… Chciał wybiec stamtąd najszybciej jak się da. Wybiec i wrócić do swojego, całkiem udanego życia, zapominając o wszystkim.

Ale nie możesz… usłyszał w głowie irytujący głosik zdrowego rozsądku Nie bez pomocy tych cudaków. Oni są twoją ostatnią szansą. Wiesz o tym…

Wiedział aż za dobrze. Dlatego, zamiast odwrócić się i uciec z tego domu wariatów, podniósł głowę i wszedł szybko do kolejnego pomieszczenia.

Najwyżej skończę jak ta babka… pomyślał ironicznie.

- Ta… - usłyszał za sobą złośliwy szept chłopaka – Najwyżej.

Tego było już za wiele. Roman odwrócił się i już miał mu wygarnąć, jednak w tym samym momencie drzwi zamknęły się z hukiem, a przerażonego mężczyznę ogarnęła nieprzenikniona ciemność.


{i - Potrzebujemy go… - wyszeptała mu do ucha pomiędzy jednym pchnięciem, a drugim – Potrzebujemy jego wiedzy.
- Rozumiem… - odparł, przyciskając ją mocniej do kabinowej ściany.
- Nie martw się, wszystko zaplanowałam… - każde słowo wypowiadała w takt ruchów bioder
– Ale potrzebuję twojej pomocy.
- Zrobię, co będzie trzeba… - przysiągł. - Wiem o tym…
- wymruczała, ciaśniej oplatając go nogami.
Stał pośrodku bezbrzeżnego jeziora czerni.

Boże Jedyny, w co ja się wplątałem? Myślał gorączkowo, walcząc z coraz silniejszymi napadami paniki. Ręce mu drżały, jak dwie galarety, a skronie, mimo napierającego zewsząd zimna, ozdobiły kropelki potu.

- Halooo… - zawołał bezradnie, nie wiadomo po raz który – Jest tu ktoś? Ktokolwiek?

Odpowiedziało mu echo jego własnych słów. Spojrzał za siebie, ale nie dostrzegł nawet błysku mętnego światła buczących żyrandoli w holu.

- Panie doktorze! – ryknął – Jest pan tu?

Cisza była aż nazbyt wymowna.

- Jasna kurwa… - Romek nie chciał dać za wygraną – Jest pan tu, czy nie?!
- Jestem tu… - usłyszał nagle jakiś niewyraźny głosik.

Ulotna nadzieja wypełniła serce przerażonego mężczyzny.

- Słucham?! – jęknął niepewnie.
-Jestem tu… - odpowiedź padła znacznie szybciej niż poprzednio – Ale czymże jest to „tu”?

Roman nie miał bladego pojęcia, co na to odpowiedzieć. Zamiast tego, zdołał wydukać rozpaczliwe pytanie.

- T…To pan, doktorze?!
- Ja.

Ten lakoniczny dialog, było najdziwniejszym doznaniem w życiu Romana. Tajemniczy głos wydawał się delikatny i mocny zarazem, odległy, ale i bliski. Dochodził zewsząd i znikąd. Wdzierał się do uszu, równocześnie rozbrzmiewając w głowie. Był hipnotycznie niski, a jednocześnie irytująco wysoki, ciepły, a jakby ociekający zimnem. Przez ułamek sekundy Roman był pewien, że naprawdę zwariował.

- Panie… Panie doktorze… - jęknął, rozglądając się w poszukiwaniu źródła głosu – Nie wiem, czy pan wie, ale jestem…
- Roman Potocki, z TYCH Potockich… - tajemniczy rozmówca wszedł mu w słowo równie obcesowo, co gówniarz z holu – {i Dwudziestosiedmioletni kawaler, piąty na liście najbogatszych Polaków według tegorocznego rankingu magazynu Forbes, spadkobierca Potocki Constructions i tak dalej, i tak dalej…
- Czyli pan wie… Ale skąd?! – bogacz z rozczarowaniem nie dostrzegł nic nowego. Zwarta ściana mroku nadal napierała na niego ze wszystkich stron.
- Jakby pan zdefiniował magię? – niewidoczny właściciel głosu odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Słucham?!
- Drogi panie Romku… - głos rozległ się ze zdwojoną mocą - …co prawda na terenie mojego gabinetu nie obowiązuje druga zasada, ale jeśli jedynym pytaniem ma być „słucham?”, to chyba będę skłonny nieco zmienić regulamin. - rechot, który towarzyszył tym słowom był naprawdę upiorny.
- Ale…
- Nie ma „ale”, panie Romku… Żadnych „ale”. – nastąpiła krótka pauza, podczas której Roman nawet nie odważył się odetchnąć –Wracając do mojego pytania, ktoś tak obyty i wykształcony, jak pan, zdefiniował magię?

Potocki zamknął powieki. Kompletnie zdezorientowany, przestał się nawet zastanawiać, czy irracjonalność sytuacji, w której się znajdował bardziej go przerażała, czy irytowała.

Od zblazowanego dupka, trafiłem do sali tortur jakiegoś pieprzniętego konowała… A mogłem po prostu pójść do egzorcysty…

Nie mając praktycznie żadnego wyboru, postanowił odpowiedzieć.

- Moim zdaniem, magia to… to jakaś… bo ja wiem… jakieś…eeee… wierzenia, którymi ludzie próbowali sobie kiedyś wyjaśnić niezrozumiałe dla nich zjawiska… Jak choroby, czy, bo ja wiem… Leki. Tak… tak mi się wydaje… - zakończył niepewnie.
- Szczerze mówiąc, po absolwencie ekonomii na Harvardzie spodziewałem się trochę więcej… - usłyszał natychmiast – No, ale zrzucam to na barki ogromnego strachu, który pan teraz czuje… Bo czuje pan strach, prawda?
- Prawda… - przyznał niechętnie.
- Hah… - zadowolenie jego niewidzialnego rozmówcy było niemal namacalne – Ten numer zawsze działa! – ostatnie zdanie zabrzmiało zupełnie inaczej, zwyczajnie…

Po ludzku.

- Jaki numer?! – pisnął Potocki.
- Nieważne… - głos odzyskał dawną, transcendentalną barwę – Wie pan, że według słownikowej definicji, magia to ogół wierzeń i praktyk opartych na przekonaniu o istnieniu sił nadprzyrodzonych, które można opanować za pomocą odpowiednich zaklęć i określonych czynności?
- Nie wiedziałem, ale… Ma to sens… - zasugerował ostrożnie pytany.
- Może i ma… - odparł niewidoczny – Ale nie oddaje nawet dziesiątej części istoty magii, mój drogi… Złożoności jej aspektów, ulotności jej wielowymiarowej natury, cudowności i finezji niuansów, które niczym pojedyncze ściany składają się na diament potęgi…
- Starczy już! - emocjonalne przemówienie zmącił nagle znajomy tembr – Możesz sobie darować to przedstawienie, doktorku?! Zaraz padnie mi bateria w laptopie, a przez tę wczorajszą aferę z dżinem nadal nie mamy prądu.
- Miałeś się nie odzywać, dopóki ci nie pozwolę… - niesamowite uczucie metafizycznej tajemnicy znikło momentalnie, zastąpione przez niski, męski baryton – Rozmawialiśmy już o tym …
- I możemy porozmawiać jeszcze z pięćset razy. - odparł dzieciak – Monolog o „diamencie potęgi” to przesada. Nawet jak na ciebie, doktorku.

Co jest, do cholery?! Pomyślał Roman ze złością Czy mi już kompletnie odwaliło?

- Nie, nie kompletnie… - rozmyślania przerwał mu syk nastolatka – Jeszcze nie.

Rozległ się dźwięk przypominający pstryknięcie.

Ciemność zniknęła, wypędzona przez oślepiający promień światła. Potocki zmrużył oczy, jęcząc głośno.

Cholera, co się dzieje?!

- Znowu zapomniałeś o zaporze ochronnej?
- Na to wygląda… - kolejne pstryknięcie – Proszę wybaczyć, panie Romku, tyle lat w zawodzie, a człowiek nadal popełnia błędy jak pierwszego dnia… Na swoją obronę dodam tylko, że czary fałszywej rzeczywistości nigdy nie były moją mocną stroną… - chwila No już, teraz powinno być dobrze. Niech pan otworzy oczy.

Przerażony Romek posłusznie wykonał polecenie.


Kiedy skończyli, pocałowała go w policzek, a potem wymknęła się spod prysznica, chichocząc jak nastolatka. On niespiesznie obmył ciało, zmęczony, ale uradowany.
Przeszedł z łazienki do sypialni, gdzie na niego czekała, okryta jedynie śnieżnobiałym, puchowym ręcznikiem.
- Chodź do mnie… - pisnęła kusząco, zdejmując okrycie .
Z radością pozwolił, by go wytarła. Robiła to leniwie, ale bardzo dokładnie.
- Zostań dziś... - wyszeptał- Proszę…
- Wiesz, że nie mogę… - przytuliła się do niego mocno – Chcę, ale nie mogę…
- Wiem. – wymruczał radośnie. Dotyk jej nagiego ciała jak zawsze zadziałał na niego stymulująco.
Znów był gotowy.
- W takim razie zróbmy wszystko, żebym za szybko nie zasnął. – powiedział, brutalnie rzucając ją na łóżko.
Odpowiedział mu zalotny chichot.

Stał pośrodku niewielkiego, kwadratowego pokoju, dwa kroki od zamkniętych, przeszklonych drzwi.

- O Boże… - zdołał wydukać, rozglądając się dookoła.

Gabinet doktora przywodził na myśl bibliotekę, żywcem wyjętą z jakiejś wiktoriańskiej sztuki. Wzdłuż ścian stały staromodne, drewniane kredensy, których półki uginały się od ciężaru zakurzonych woluminów, zbutwiałych zwojów, pogniecionych pergaminów, luźnych, pojedynczych kart i kolekcji najbardziej kuriozalnych przedmiotów, jakie kiedykolwiek widział. Pod regałem, na którym w równym rzędzie stały tomiszcze ze skórzanymi obwolutami, Potocki dostrzegł pękniętą szklaną kulę, wypchanego kruka i pojemnik pełen gęstego, ciemnozielonego płynu, w którym pływało coś z grubsza przypominające jaszczurkę.

Boże, gdzie ja jestem? pomyślał, przenosząc wzrok na przeciwległy koniec pokoju. Tam , za bogato zdobionym, dębowym biurkiem, siedział…

- Trzecia zasada! – usłyszał ostrzegawczy okrzyk.

Dzięki błyskawicznej, instynktownej reakcji Roman zdążył zamknąć usta, zanim coś twardego i bzyczącego przywarło do jego warg. Nie udało mu się jednak powstrzymać przeciągłego jęku obrzydzenia, kiedy liczne odnóża nieznanej istoty zaczęły ranić mu skórę.

- Skaranie boskie z tymi skarabeuszami… - odezwał się siedzący za biurkiem mężczyzna – Poprzednia klientka wypluła mi tu z tysiąc sztuk i jeszcze wszystkich nie wyłapaliśmy… Już, proszę pozwolić mi się tym zająć… - machnął od niechcenia prawą dłonią.

Potocki poczuł, jak stworzonko sztywnieje, a potem odrywa się od ciała, by z głuchym plaśnięciem upaść na miękki, perskich dywan.

O Jezu…

- Dziękuję, panie… - wydukał, wycierając ręką plamki krwi z miejsc, w których ostre stópki chrząszcza rozcięły skórę – doktorze..
. – zawahał się. - Doktorze w zupełności wystarczy… Toleruję jeszcze psychoanalityku, doradco zawodowy, mistrzu sztuk tajemnych… - dokończył za niego witający z dobrotliwym uśmiechem na szerokiej twarzy – Henryk Mączek, bardzo mi miło.- dodał uprzejmie.

To on? Rozczarowanie było niemal równie silne, co przerażenie sprzed chwili.

- Trudno uwierzyć, co? – zagadnął zblaz, zajmujący białą kanapę w rogu gabinetu.

„Trudno” było bardzo delikatnym określeniem. Zdaniem Potockiego, możliwość, że siedzący przed nim facet miał jakiekolwiek moce, mieściło się gdzieś pomiędzy kategoriami „nigdy w życiu”, a „za cholerę nie!”.

Henryk Mączek nie wpisywał się bowiem w żaden popkulturowy stereotyp „mistrza sztuk tajemnych”.

W przeciwieństwie do przystojnych, młodych mężczyzn obdarzonych nienaganną, atletyczną muskulaturą, doktor Mączek był podstarzałym jegomościem z pokaźnym brzuszyskiem. Zamiast jakichś orientalnych, ceremonialnych szat, albo rozchełstanej koszuli i niedbale zawiązanego krawatu, Henryk miał na sobie luźny, czerwony sweter, spod którego wystawał idealnie wyprasowany kołnierzyk koszuli w nieco ciemniejszym odcieniu szkarłatu. W miejscu kilkudniowego zarostu, znaku rozpoznawczego prawdziwych bohaterów, znajdowały się doskonale zadbane, połyskujące odżywką wąsy i niedorzeczna kozia bródka, dyndająca pomiędzy dwoma podbródkami. Na bulwiastym, lekko zadartym nosie spoczywały stylowe okulary, zza szkieł których wyzierały ciepłe, różnokolorowe oczy. Lewe było jasnozielone, a prawe ciemnobrązowe. Zmarszczki w kącikach wydatnych ust zdradzały wesołe usposobienie.

- Proszę, niech pan usiądzie… - powiedział uprzejmie – Niech mi pan wybaczy, że nie wstanę... Wcześniejsze zobowiązania. – wskazał palcem w stronę swojego krocza.

Zdziwiony Romek wychylił się nieco, aż wreszcie zauważył kudłatego kocura, zwiniętego w kłębek na kolanach mężczyzny. Zwierzę, czarne i brzydkie jak noc listopadowa, spało w najlepsze.

-Nie… Nie ma problemu – mruknął, poszukując czegokolwiek, co mogłoby służyć za siedzenie- Eeee, a przepraszam, na czym mam usiąść?
- A na tym… - odparł doktor, niedbale machając ręką.

Błysnęło, huknęło i zdezorientowany Potocki poczuł, jak jego tyłek tonie w wygodnym, miękkim materiale .

Mój Boże, co to za diabelstwo… zakwilił w myślach, nie zdobywając się na choćby najmniejszy ruch.

- Żadne diabelstwo, tylko transmutacyjne zaklęcie z szóstego zwoju Piątej Księgi Mojżesza… - mruknął dzieciak znudzonym tonem, nie podnosząc wzroku znad włączonego laptopa– Znowu się popisujesz doktorku.
- Powiedział czytający w myślach… A zaklęcie jest z czwartego, nie szóstego zwoju- odparł Mączek, nie tracąc humoru – Rozumiem, że poznał pan mojego krnąbrnego stażystę…
- Stażystę? – spytał Potocki.
- Stażystę? – oburzył się dzieciak.

Henryk zacmokał.

- I kto tu przesadza? - wzruszył bezradnie ramionami – Panie Romku, przedstawiam panu moją prawą rękę, wiernego pomagiera… - pompatycznemu tonowi towarzyszył złośliwy uśmieszek -… najlepszego ucznia, powiernika moich tajemnic, moją nadzieję i dumę…
- Dobra już, doktorku… - wyraźnie poirytowany gnojek machnął ręką - Wystarczy Igor…
- Poznał pan już Igora? – zapytał pojednawczo doktor.
- Tak, miałem… eee … przyjemność go poznać… - rzucił Romek, oddychając płytko.
- Och, tak… Nie wątpię. - grubas mrugnął porozumiewawczo – Chociaż niewielu ludzi utożsamia poznanie telepaty z przyjemnością, panie Romku.
- Za to wielu nazywa mnie „małym chujkiem”. – burknął Igor.

Telepata… Jeeezu…

- Abrakadabra pięknisiu! – wykrzyknął ubawiony dzieciak.
- To stąd wiecie, kim jestem, tak? – mruknął blondyn, samemu nie wiedząc, czy zadaje pytanie, czy stwierdza fakt – Telepatia?
- W tym wypadku wystarczył Internet… - odpowiedział terapeuta przepraszającym tonem. – Co prawda praktykuję tutaj dosyć konserwatywny rodzaj sztuki, ale, w przeciwieństwie do wielu moich… - zawahał się - … kolegów po fachu, nie zamykam się na możliwości dwudziestego pierwszego wieku. – wzruszył ramionami - Okazuje się, że dzisiejsze cuda technologiczne mogą być równie zachwycające, jak sztuki tajemne… A ten tutaj jegomość… - wskazał dłonią chłopaka – Potrafi włamać się praktycznie…
- Doktorku… - pisnął nastolatek – Siedem procent.
- Złośliwość rzeczy martwych… No, ale nie bądźmy barbarzyńcami. - Mączek popukał palcami prawej ręki w blat biurka –Zanim przejdziemy do konkretów, napije się pan czegoś? Kawy, herbaty, może wina? Słyszałem, że wy, Potoccy ,uwielbiacie wina.
- Niech będzie wino… - zgodził się Romek.
- Lafite, czy Petrus? – mimo niecierpliwego syku Igora, psychoanalityk kontynuował grzecznościowy wywiad - A może da się pan skusić na kieliszek Château Margaux z dwutysięcznego dziewiątego?
- Poproszę… To ostatnie. – wydukał Potocki.
- Wyrazy uznania dla pańskiego gustu. – zapiał Mączek, pstrykając.

W dłoni młodego bogacza zmaterializował się przepiękny, kryształowy kieliszek wypełniony do połowy krwistoczerwonym trunkiem. Roman spróbował go ostrożnie.

Wyśmienite.

Doktor tymczasem rozłożył się wygodniej na fotelu.

-Proszę powiedzieć, co pana do nas sprowadza…. – rzekł spokojnie –I proszę się tak nie stresować. Na Boga, to krzesło nie gryzie!
- No akurat to nie… - uzupełnił Igor z paskudnym uśmiechem na pryszczatej twarzy.

Ignorując uwagę stażysty, Mączek zachęcił klienta gestem do rozpoczęcia historii. Romek odetchnął głośno, a potem, zebrawszy w sobie całą odwagę, powiedział.

- Mam problem… Problem, z którym tylko pan może sobie poradzić…

Zapadła kilkunastosekundowa, krępująca cisza.

- Aha. – otyły mężczyzna podrapał czubek nochala – Cóż… Jakby to powiedzieć… Domyślam się, że nie chodzi tu o sesje psychoanalityczne, prawda?
- No nie… - odparł Potocki, wyraźnie zmieszany.
- I w grę nie wchodzą także porady zawodowe… - wtrącił, rozbawiony Igor.
- Nie, też, nie… - Romek poczuł, że robi się czerwony jak burak.
- W takim razie, nie ukrywam, że przydałyby się jakieś szczegóły. –uśmiech doktora nie miał w sobie nawet krztyny sztuczności. Biznesmen pokiwał głową.

Teraz albo nigdy.

- Mój dom jest nawiedzony. – oznajmił tonem, którego nie powstydziłby się przysłowiowy, wioskowy idiota.


Jednocześnie odnaleźli ten ulotny moment, w którym dwa byty stają się jednym.
Ich krzyk był odzwierciedleniem harmonii wszechświata, finalną nutą odwiecznej uwertury natury…
Razem sięgnęli szczytu największej z przyjemności.
Choć był to tylko ułamek sekundy, dla nich stał się wiecznością.
Padli na pościel, zdyszani, ale spełnieni.
- To… było… cudowne… - wyszeptała, wtulając się w jego ramię.
- Ty jesteś cudowna… - odpowiedział, nadal oszołomiony.
- Chciałabym, żeby to trwało wiecznie… - powiedziała, nieświadoma, że z jej oczu płyną łzy – Nie chcę już znikać nim się obudzisz.
Otarł jedną z nich opuszkiem palca.
- Ja też nie. – pocałował czubek jej idealnego noska - I zrobię wszystko, żebyśmy byli razem.

- Aha. – powtórzył Henryk, tym razem nieco poważniejszym tonem – Wreszcie jakieś konkrety. Co to za dom?
- Wierzy mi pan? – burknął zaskoczony klient.
- Oczywiście.
- To dość pospolity problem w naszym kraju… - uzupełnił nastolatek – Statystycznie, co dwudziesty Polak mieszka w nawiedzonym domu. A w Poznaniu, co szósty.
- Naprawdę?
- Oczywiście… - spokój w głosie łysola działał naprawdę kojąco – Powiem więcej… Wierzyłem panu zanim sam pan w to uwierzył. {i Co?!

- Słucham?– zapytał głośno Potocki.

Mączek przekrzywił głowę.

- Jak pan myśli, po co były te podchody z głosem w ciemnościach i te wszystkie transmutacyjne czary-mary, którymi pana uraczyłem do tej pory?

Romek zmarszczył brwi.

Żeby się popisać? Pomyślał natychmiast.

- Dobre! – krzyknął Igor ze śmiechem.
- Co pomyślał? – grubas zerknął na dzieciaka.
- A jak ci się wydaje, doktorku? – chłopak aż podskoczył z uciechy .
- Dlaczego wszyscy myślą, że chcę się popisywać… - żachnął się łysol.
- Bo to prawda? – zasugerował gnojek.

Potocki zachichotał nerwowo.

Boże, to jakiś duet wariatów…

- Nonsens… - otyły terapeuta pokręcił głową – Cała ta akcja, proszę mi wierzyć, ma na celu przekonać klienta, że jednak nie zwariował i rzeczywiście przyszło mu się zmagać z problemem natury… hmmm. – zastanowił się – … no cóż, właściwie to z problemem ponadnaturalnym. – cmoknął bezradnie -Mam nadzieję, że pana przekonałem.

Na pewno mnie przeraziłeś.

- W pewnym sensie. – odparł Roman, ignorując chichot dzieciaka.
- To dobrze… - Męczek obdarzył go kolejnym okazem ze swojej kolekcji dobrotliwych uśmiechów – No to, co to za dom?

Dzięki Bogu…

- Kamienica… Dwupiętrowa. – zaczął pewniej – Niezamieszkała od końca lat siedemdziesiątych , ale Urząd Miasta utrzymał ją nawet w niezłym stanie… - Potrzebujemy adresu, nie reklamy… – przerwał mu swoim zwyczajem Igor.
- Śródmieście… - odparł Roman, z kiełkującą na nowo nieufnością.

Gówniarz prychnął.

- A dokładniej?

A po cholerę ci ta wiedza?

- Czy to konieczne? – spytał, patrząc na Mączka. Ten skinął powoli głową.
- Proszę mi wierzyć, że tak
- Milionowa siedem, przy skrzyżowaniu z Piłsudskiego. – biznesmen podrapał ciało wokół rany - Naprzeciwko Parku Źródliska.
- Igor…
- Trzy minuty. – sapnął chłopak, stukając zawzięcie w klawiaturę – Dwie i pół, jeśli nie będziecie mi przeszkadzać.

Doktor skinął głową, a potem przeniósł wzrok na klienta.

- No dobrze, Igor robi, to, co musi, a my mamy chwilę, żeby wyjaśnić sobie parę rzeczy.

Zabrzmiało to znacznie poważniej, niż Romek się spodziewał.

- Tak?

Psychoanalityk nachylił się w stronę mężczyzny.

- Panie Romanie, proszę mnie dobrze posłuchać… - zaczął twardszym tonem – Prowadzę ten biznes dość długo, prawdopodobnie dłużej niż ktokolwiek inny w tym kraju… - podrapał kota za uchem – I przez lata działalności spotkałem się z przypadkami tak fantastycznymi i tak koszmarnymi, że nie jest pan sobie w stanie tego nawet wyobrazić… - zwierzę zamruczało przez sen.
- Rozumiem…
- Nie, nie rozumie pan. I pewnie nie zrozumie. Bez obrazy.

O co chodzi?

Z jakiegoś powodu, ta moralizatorska gadka stresowała Potockiego bardziej, niż wszystkie dotychczasowe popisy tłustego psychologa.

- Do czego pan zmierza?

Mączek westchnął.

- Cóż… Nie żartowałem z tą złożonością i finezją aspektów magii… - delikatnym, ale zdecydowanym ruchem, Henryk ściągnął kocisko z kolan i położył je w rogu biurka, na wściekle zielonej poduszce. Paskudny zwierzak spał dalej, niepomny na zmianę miejsca– Istnieje niemal nieskończona możliwości ingerencji magicznej w codzienne życie zwykłych śmiertelników. – bardzo powoli skrzyżował ręce na piersi – Zielarstwo, wywoływanie duchów, eliksiry, klątwy, iluzje, magia natury, zaklęcia czasoprzestrzenne, telepatia, czary niewidzialności, manipulacja pamięcią, nekromancja, chiromancja, magia voodoo, i tak dalej, i tak dalej… Długo by wymieniać, a czasu nie mamy za wiele.
- Rozumiem… - bąknął Romek, nie do końca zgodnie z prawdą.
- Ludzie mają problemy z magią częściej niż się panu wydaje… - kontynuował doktor – Zwykle są to jakieś głupoty w stylu „sąsiadka mnie przeklęła”, albo „krasnoludki znowu wydoiły mi krowy w nocy”…
- Poważnie? – zapytał Potocki.
- Odkąd na rynek weszły dojarki elektryczne, to problem psotliwości skrzatów znacznie się zmniejszył… - przyznał Mączek – Ale w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych to była cała plaga szkodników… Nieważne… - machnął niedbale ręką – Kłopoty, z którymi ludzie do mnie przychodzą dzielę z reguły na trzy kategorie. – wyciągnął przed siebie kciuk prawej dłoni - Pierwsza to niewarte większej uwagi błahostki, które mogę rozwiązać bez wychodzenia z domu. Chodzi tu o sprawy wspomnianych krasnoludków, albo, bo ja wiem, wyjątkowo uporczywy ból zęba. Radzę wtedy, co zrobić, przygotowuję jakiś eliksir, daję uniwersalny amulet i odsyłam delikwenta. Druga kategoria… - podkręcił bródkę dwoma palcami – To problemy, z którymi muszę zmierzyć się osobiście. Chodzi tu o sprawy większego kalibru… - wzruszył ramionami – Kiedy na przykład do zdjęcia klątwy potrzebna jest odpowiednia formułka wypowiedziana przez osobę trzecią, albo trzeba pozbyć się grasującego po lesie dziada borowego… Wtedy zabieram torbę i ruszam we wskazane przez klienta miejsce, pozostając tam tak długo, aż nie rozwiążę sprawy.
- Dobrze słyszeć… - mruknął z ulgą deweloper
– A trzecia kategoria? - To są sprawy, które wykraczając ponad moje kompetencje. – przyznał pytany z rozbrajającą szczerością – Opętania, demony i tak dalej… Na to monopol mają egzorcyści, ja się za coś takiego nie biorę. Za duże ryzyko. Zabawę z siłami mroku zostawiam zawodowcom… – wyciągnął przed siebie ręce w obronnym geście.

Romek zbladł.

- A co pan wtedy robi? Znaczy, jak pan trafi na sprawę z trzeciej kategorii… Co pan wtedy robi?

Doktor uśmiechnął się samymi kącikami ust.

- Badam zdarzenie, a potem odsyłam ofiarę do najbliższego egzorcysty. – wskazał kciukiem za siebie, na wysokie, zasłonięte ciężką, szmaragdową kotarą, okno – Tak się składa, że jeden mieszka po drugiej stronie. Rafał, mój kolega ze studiów. Profesjonalista w każdym calu.
- Rozumiem… - Romek liczył się z tym, że i tak przyjdzie mu wylądować u egzorcysty. Henryk przygryzł wargę.
- Ale… Dlaczego ja to mówię? Sęk w tym, że… Cóż… Niezależnie od tego, co mi pan za chwile opowie i do jakiej kategorii zaliczę pańską sprawę, moje honorarium nie podlega negocjacjom. – wyszczerzył zęby w nieśmiałym uśmiechu -Mam nadzieję, że zapoznał się pan z regulaminem dostępnym na mojej stronie internetowej?
- Zapoznałem się.

Niestety.

Doktor wbił w niego czujne spojrzenie różnokolorowych oczu.

- W takim razie wie pan, że teraz jest ostatni moment na ewentualne wycofanie się, bez ponoszenia jakichkolwiek kosztów?
- Ale… - zaczął deweloper, lecz psychoanalityk przerwał mu cmoknięciem.
- Żadnych „ale”, panie Romku. – oznajmił spokojnie – Tu nie ma haczyków. Proszę zdecydować.

A mam jakiś wybór?

-Nie. - bąknął Igor z sofy.
- Świetnie… - biznesmen zastanowił się, jaki jest rekord utraty gruntu pod nogami w ciągu dziesięciu minut - Zostaję.
- Cudownie! – zawołał Mączek, wyciągając z szuflady kartkę papieru i pióro kulkowe. - To jest umowa… - oznajmił, kładąc ją przed oczami Romka – Standardowy wzór… - podał mu pióro - Musi pan tylko wpisać numer swojego konta i się podpisać…

Potocki zerknął na dokument.

Na pierwszy rzut oka kartka nie wyróżniała się niczym nadzwyczajnym, Dopiero, kiedy Roman przyjrzał się bliżej, dostrzegł, że powierzchnię papieru, tuż przy samych krawędziach, pokrywają rzędy nieznanych mu znaków, wykaligrafowanych czarnym jak smoła tuszem. Deweloper mógł przysiąc, że ten szlaczek jest źródłem zapachu kościelnego kadzidła, który wdzierał się do jego nosa od kilku sekund. Jednak poza upiorną ramką i słodkawą wonią, sama treść postanowień wyglądała całkiem normalnie, ot kolejna umowa zlecenia. Honorarium nie było zbyt wygórowane, ale…

- Mam zapłacić pieniądze fundacji „Magia marzenia”? – jęknął czytający.

Mączek zachichotał.

- W tej branży bardzo cenimy sobie dyskrecję, panie Romku. – przyznał.

Stąd te zasady jak w „Podziemnym kręgu”?

Zblazowany gówniarz zarechotał głośno, ale psychoanalityk ograniczył reakcję do przepraszającego uśmiechu.

- Poza tym, proszę pomyśleć, co miałem wpisać? - skubnął palcami końcówki wąsów „Porady magiczne”? „Konsultacje metafizyczne?” – kąciki ust zadrgały mu lekko – Pan, jako przedsiębiorca, na pewno rozumie, że przeznaczenie pieniędzy na konto fundacji zapobiega wielu kłopotliwym pytaniom. Nie mówiąc już o tym, że wpłynie pozytywnie na pański wizerunek w mediach.

Logiczne.

- Fundacja jest prawdziwa?
- Jak najbardziej.
- A ten szlaczek dookoła umowy?

Doktor dziarsko podkręcił bródkę.

- Okazjonalna papeteria. – oznajmił spokojnie.

Akurat.

Dzieciak znowu zachichotał.

- No dobrze… - wypełnienie wymaganych pól zajęło Romkowi jakieś piętnaście sekund, jednak tuż przed postawieniem podpisu, zawahał się.
- Jakiś problem? – spytał niewinnie terapeuta. -Nie, tylko… - -podczas pisania znów poczuł smród kadzidła i to wyraźniejszy, niż poprzednio. Coś mu w tym wszystkim nie pasowało… Ale za daleko zaszedłeś, żebyś się teraz wycofał podpowiadał mu zdrowy rozsądek. Biznesmen wiedział, że to prawda - … nieważne. - zdecydowanie przyłożył pióro do papieru, a następnie złożył zamaszysty podpis.

Kiedy skończył, Mączek szybko zabrał dokument, po czym schował go z powrotem do szuflady.

- No, skoro formalności mamy z głowy, to słucham… - złożył dłonie w piramidkę – Z czym pan do mnie przychodzi?

 
Opinie
 
Facebook
 
  
35154 wyświetlenia

numer 10/2017
2017-10-08

Od redakcji
Dla młodszych
Fizyka
Język
Literatura
Polityka
Rozmaitości

nowyOlimp.net na Twitterze

nowy Olimp - internetowe czasopismo naukowe dla młodzieży.
Kolegium redakcyjne: gaja@nowyolimp.net; hefajstos@nowyolimp.net