Literatura 
 
Kilka Ważnych Spraw
Rozdział pierwszy
Fleur- de- Lis
Wydawała się być nieobecna myślami w pomieszczeniu. Wpatrywała się zamyślona ciemnymi oczyma w ścianę. Bawiła się jednocześnie pierścionkiem na swoim palcu. Był złoty, z małym, białym diamencikiem.

Była wyraźnie zachwycona. Zupełnie nie pasowała do otoczenia, do tego pośpiechu w wielkim biurze. Taka spokojna i opanowana kobieta nie wpasowywała się w ogóle do żyjącego o każdej porze miasta.

Przy ogromnym stole siedziało kilka osób. Na blacie piętrzyło się mnóstwo papierów oraz kolorowych karteczek. W pomieszczeniu unosił się zapach świeżo parzonej kawy, a w tle słychać stukanie różnych maszyn.

Spotkanie miało być poważne, ale przyznajmy szczerze, że tak nie było. Prawie nikt nie był w tym towarzystwie taki jak reszta dorosłych. To biuro nawet nie przypominało charakterem innych biur.

Każdy chciał robić za takiego "oficjalnego". Wyglądało to raczej, jakby grupa postaci z gier ubrała się w garnitury i ciemne sukienki- komicznie. Najbardziej dystyngowano wyglądała jednak Tina.

Jako jedyna z towarzystwa nie miała kolorowej sukienki. Nie posiadała na ciele tatuaży, nie nosiła kolczyków. Czasami jej oczy zmieniały kolor, ale rzadko kiedy. Przecież nie często używała zdolności. Chyba, że miała zlecenia.

Nie lubiła jednak tego stanu po używaniu swoich zdolności. Potem cały dzień musiała ukrywać kolor swych oczu przed ukochanym. W końcu mógł coś zauważyć, a tego by nie chciała. W końcu, co to byłby dla niego za szok, gdyby tak przypadkowo dowiedział się o życiu Tiny.

Cicho chrząkniecie wyrwało ją ze stanu głębokiego zamyślenia. Przesunęła wzrokiem po grupie ludzi. Każdy się czymś wyróżniał, oprócz niej. Jej najlepsza przyjaciółka- Amaltea- była elfką. Także pracowała dla tej samej agencji, co ciemnowłosa.

Kobieta wyróżniała się urodą i w niczym nie przypominała normalnych ludzi. Była wyższa, niż przeciętne śmiertelniczki. Posiadała egzotyczną urodę.

Miała mocno podkreślone kości policzkowe i wysokie czoło. Usta pełne, pomalowane jaskrawą szminką. Cera jej przypominała mleczną czekoladę. Różowe jak płatki róż włosy ciągnęły się aż do połowy pleców.

Poliki elfki pokrywały tatuaże w kształcie spirali. Nie były jednak czarne jak noc, tylko zielone, jak świeża trawa. Z jej spiczastych uszy zwisały złote kolczyki w formie łańcuszków. Ubrana w zwiewną sukienkę prezentowała się kusząco. Bynajmniej dla mężczyzn.

Tina nigdy w sumie nie pojmowała stylu noszenia koleżanki. Ale w końcu, kto tam zna elfy? Każdy był inny.

Śmiertelniczka spojrzała na swojego szefa, który siedział naprzeciwko niej. Był to muskularny mężczyzna o purpurowych włosach, związanych w krótkiego kucyka. Ubrany niczym Paladyn z gry "Gothic".

Świdrował pracownicę uważnym wzrokiem. Uniósł brew i spojrzał na leżące przed nim papiery.

- Nadal nie załatwiłaś sprawy z portalem numer 143, Valentino-oznajmił wyraźnie zirytowany- Zamierzasz to kiedyś nadrobić?

"Z niego zawsze było niezłe ziółko. Gorzej, niż ja przed okresem. I tak przez cały czas!" stwierdziła ciemnowłosa w myślach. Skarciła się jednak za tą myśl i skrzywiła. Przegryzła wargę niezadowolona.

-J-Ja...zrobię to jeszcze dzisiaj, szefie!- obiecała szybko, lekko się przy tym jąkając.

- Ja mam nadzieję. Jeszcze jeden taki wybryk i wylatujesz, moja droga. Nie zaakceptuję więcej takich spóźnień, zrozumiano? Nie za to Ci płacę.

-Rozumiem, szef- westchnęła cicho i przewróciła oczyma.

Od czasu zaręczyn opuściła się w pracy. To pewne i wiadome. No i bardzo zauważalne.

W końcu, od zawsze marzyła o ślubie. W dzieciństwie mogła siedzieć godzinami na łóżku i planować ten wymarzony dzień. Jako pięcioletnia dziewczynka wyobrażała już sobie długą suknię ślubną, która ciągnie się za nią, gdy idzie przez wielki kościół.

Wtedy wszystko wymarzyła sobie inaczej. Jej poglądy zmieniły się jednak z wiekiem. Kilka miesięcy przed uroczystością marzyła o sukience trochę krótszej. Może do kolan lub kostek?

Mężczyzna zmarszczył brwi i wstał. W jego ślad poszła siedząca obok niego kobieta drobnej postury. Była niska, bardzo niska. Blada, chuda, o kręconych blond włosach. Poprawiła jedną ręką czarne okulary, przyciskając przy tym do siebie ciemną teczkę.

- No więc, każdy wie co robić- oznajmił mężczyzna- Liczę na was, bo firma upadnie. Na jutro chcę widzieć wykonaną robotę i raporty.

Szef wyszedł z pomieszczenia. Widzieli już tylko, jak idzie korytarzem przed siebie pewnym krokiem. Jego pomocnica kroczyła tuż za nim.

Jak na zawołanie w pokoju zapanował harmider. Znudzeni pracownicy wychodzili z pomieszczenia, bądź gadali z innymi.

Valentina pozostała na swoim miejscu. Tak samo, jak Amaltea. Ciemnowłosa spojrzała ze spokojem na elfkę i westchnęła. Ta tylko wstała i podeszła do przyjaciółki z szerokim uśmiechem, ukazując przy tym białe zęby.

-Szef jak zawsze zdenerwowany, co nie?- odparła ciemnoskóra, bawiąc się kosmykiem różowych włosów.

- Pff...Nic na to nie poradzimy, moja droga. Chociaż mógłby po części zrozumieć moje rozkojarzenie...

-Kochanie, to twoja praca. Czy właśnie nie na niej ci zależało?- elfka uniosła jasną brew i usiadła na blacie. Założyła nogę na nogę.

- Tak..no ale...Wiesz, to wszystko mnie mega ekscytuje!- zaśmiała się głośno Tina- Wyobrażałam już sobie ten dzień miliardy razy! Biała suknia, wielki kościół i on...Ah! To będzie najpiękniejszy dzień w moim życiu!

-Nie odpływaj mi tutaj- ciemnoskóra pstryknęła przyjaciółkę palcem w nos- Mam nadzieję, iż jestem zaproszona.

-Jeszcze nie ustaliłam listy, wybacz- westchnęła kobieta i wstała powoli- Ja będę już się zmywać, w końcu zamordują mnie, jeśli nie wykonam roboty. Poza tym Rafael może się martwić...

- Rozumiem, rozumiem- pokiwała głową elfka- Zmykaj lepiej. I załatw to szybko, szef się mega ostatnio wścieka. Gotowy jest kogoś wyrzucić za najmniejszy błąd.

Tina uśmiechnęła się szybko do przyjaciółki, po czym wstała. Wyszła energicznym krokiem z pokoju (na tyle, ile pozwoliły jej szpilki).

W całym biurowcu panował ruch. Było tłoczno i głośno. Każdy miał na głowie swoje obowiązki i nie przejmował się innymi.

Ciemnowłosa kroczyła przed siebie pewnym krokiem, z gracją mijając różne osoby. Większość znała, jednak niektórych widziała pierwszy raz na oczy. W tej firmie normalnym widokiem byli ludzie z trojgiem oczu, bądź dodatkowymi parami rąk.

W końcu to "Storm". Organizacja ta zrzeszała niesamowite istoty albo ludzi o nadnaturalnych zdolnościach. Tina należała do tej drugiej grupy. Dar otwierania portali i podróży w czasie odziedziczyła po babci.

Umiejętność odkryto, gdy dziewczyna była malutka. Musiała opanować swoją moc, dopiero potem mogła wyjść naprzeciw światu. Jej Matka od zawsze marzyła o tym, aby jej córka pracowała w "Stormie". W końcu oznacza to dobre zarobki i pozycję.

Tina spełniła marzenie matki i zaczęła wraz z tym żyć własnym życiem.

Wyszła przed duży budynek, pełen okien. Dzień nie zapowiadał się dobrze. Niebo pokrywały szare jak górskie kamienie chmury. Lada chwila mógł z nich lunąć deszcz. Kobieta westchnęła z rezygnacją i rozejrzała się.

Ulicami miasta przejeżdżało mnóstwo samochodów, a chodnikiem szło równie dużo ludzi. Ubrani już normalnie. Jeden przypominał drugiego. To chyba nazywała się "trendem". Ona jednak nie stosowała się krzyków mody. Miała swój własny styl i tego się trzymała. Trochę staroświecki, ale własny!

Jej szafa po brzegi była wypchana starymi sukniami, marynarkami, spódnicami w kratę i tak dalej. Ale znalazło się tam także wiele ubrań niczym żywcem wyciągniętych z roleplay fantasy. W końcu podróżowała przez portale, czasami nawet dostawała zlecenia, które musiała wykonywać w magicznych światach. Przy tym nie mogła się zbytnio wyróżniać z tłumu. No bo, kto widziałby kobietę w jeansach i croop topie, podczas drugiej wojny światowej?

Szła tanecznym krokiem przed siebie. Nawet deszcz nie popsuje jej tego świetnego humoru! Nic w sumie nie może go popsuć! Jak już popadała w taki stan, to nikt nie mógł go zniszczyć, czy zachwiać.

Obdarzała każdego promiennym uśmiechem. Niektórzy odwzajemniali miły gest, inni patrzyli na nią, jakby co najmniej uciekła z psychiatryka. No cóż, nie każdy lubił atrakcyjne kobiety, które szczerzyły zęby. Nie ważne, jak piękny by były.

Mijała coraz to kolejne sklepy i osoby. Przez chmury coraz bardziej przebijało się słońce. Oświetlało delikatnie Tinę. Wreszcie weszła na tzw. "Ulicę Kamienic". Nazwa była prosta do sprecyzowania. Praktycznie wszystkie budynki tutaj, to stare jak świat kamienice. Niektóre odnowione, inne wręcz odstraszające.

Ona sama mieszkała w jednej z nich. Kiedyś ciemna, zaniedbana. Teraz odnowiona, obdarzona szacunkiem. Kamienica została wybudowana w 1934 roku i przez lata mieszkali w niej Niemcy. Momentami dziewczynie wydawało się, iż nadal słyszy ich śmiech. Wyglądała banalnie, jak wiele kamienic w mieście. Czasem ktoś do niej wchodził, a innym razem wychodził. Drewniane okiennice, skrzypiące drzwi i słupy robiące za podporę. Ściany pokryte zdobieniami w postaci rzeźb i eleganckie balkony, w niektórych z mieszkań.

Uliczka była spokojna i cicha w tej części miasta. Jeśli w ogóle tak tętniące życiem miejsce może melancholijne. Przeszła przez ulicę. Jej szpilki stukały na kamiennej ścieżce. Po chwili już stała przed wiekowymi drzwiami. Bez większego problemu wystukała kilku cyfrowy kod na drobnej tabliczce w ścianie. Usłyszała dosyć głośne buczeniem, które jednak ustało po chwili. Czyli ukochany przebywał w mieszkaniu.

Popchnęła drzwi, te zaskrzypiały donośnie, jednak nie stawiały oporu. Wkroczyła na chłodny korytarz. Łatwo się na nim rozchodziło echo, dzięki czemu każdy już słyszał o przybyciu Tiny. Hol był o wiele większy, od tego w bloku. I o wiele bardziej przejrzysty. Pokierowała się do schodów. Niewiele musiała je przechodzić. Pokonanie kilku stopni wystarczyło, aby dojść do drzwi jej mieszkania. Weszła w wgłębienie przy schodach.

Jej ciemnym oczom ukazały je piękne kasztanowe drzwi. Wisiała na nich tabliczka z napisem " Valentina Apollina Arnaud", czyli jej dwa imiona i nazwisko. Szczerze, to nie wiedziała, czemu nadano jej tak dziwne nazwy. Dziewczęta w jej wieku nazywały się zazwyczaj "Kate" lub "Charlotte", ona jednak się różniła. Jej matka była Francuską, a ojciec Anglikiem, może dlatego.

Nacisnęła dłonią na złotą klamkę i weszła do mieszkania. Do jej nozdrzy uderzył ostry zapach gulaszu, który tak często przyrządzał Lucien. Uśmiechnęła się, czując potrawę. Kojarzyła jej się z ciepłem rodzinnego domu. Ściągnęła ciemne szpilki i postawiła na podłodze, obok drzwi wejściowych.

Przed pokój był duży i jasny. Ściany pomalowane na biało koiły jej myśli. Wszystkie jasne kolory ją uspokajały. Z napinanego sufitu zwisał kryształowy żyrandol. Bynajmniej na taki miał wyglądać, tak naprawdę był z plastiku. W czystych czarnych kafelkach odbijała się szczupła sylwetka kobiety. Pokój zapełniała wielka jasna szafa na ubrania i równie delikatny, skórzany fotel.

Rzuciła swoją elegancką torbę na mebel i wkroczyła pewnym krokiem do kuchni. W pomieszczeniu było duszno, od gotującego się w garnkach obiadu. Przez wielkie okna wpadało światło słoneczne z ulicy. Przy blatach stał młody, wysoki mężczyzna o kasztanowych włosach. Miał masywne ramiona, muskularne ciało i jasne jak niebo oczy. Jego strój zakrywał czerwony fartuch.

Uniósł wzrok i spojrzał na Tinę. Uśmiechnął się szeroko. Podszedł do niej i ucałował ją w czoło. Ta zaśmiała się cicho. Szybko jednak rozwiązał fartuch i rzucił go na stół. Pokierował się do wyjścia. Tina zdziwiona uniosła brew. Tak szybko ją opuszczał?

-G-Gdzie idziesz?- spytała kobieta, biorąc do rąk czerwony kawałek materiału.

-Czekałem na Ciebie. Muszę iść do pracy, potrzebują mnie- odparł szybko, nakładając już w przedpokoju na siebie skórzaną kurtkę i zakładając buty. Wparowała do pomieszczenia, ściskając w dłoniach rzucony fartuch. Przyglądała mu się uważnie.

-Tak szybko? Nie miałeś iść jutro?- zapytała niepewnie.

- Ale zadzwonili do mnie teraz- oznajmił krótko i podszedł do eleganckich drzwi- Jedzenie masz, nie musisz się martwić. Wrócę wieczorem, króliczku.

Wtedy właśnie nacisnął dłonią na klamkę i wyszedł z mieszkania, trzaskając za sobą drzwiami. Została sama w dużym przedpokoju. Nie lubiła takich sytuacji, mimo, iż zdarzały się rzadko. Miała ochotę spędzić z nim romantyczny wieczór! Czy ten nadęty szef musiał jej go odbierać w takim momencie?! Zmarszczyła brwi niezadowolona z przebiegu wydarzeń. Wróciła do kuchni, po czym szybko wyłączyła kuchenkę.

Nie zamierzała jeść, poza tym nie czuła teraz głodu. Straciła ochotę na wszystko, nawet na dobry gulasz.

Usłyszała ciche buczenie telefonu, który zostawiła w torebce, w przedpokoju. Domyślała się, od kogo jest ta wiadomość. Szef.

Jak nagle oparzona ogniem zerwała się i pobiegła do pokoju, w którym zostawiła przedmiot. Nie zmienił miejsca położenia, na szczęście.

Pociągnęła za zamek. Ten wydał cichy odgłos i bez większych problemów pozwolił jej dostać się do wnętrza torby. Dłońmi zaczęła szukać komórki po kieszeniach.

Wreszcie ją znalazła. Stary telefon, bez dotykowej klawiatury ze zbitym ekranem. Nie miała nigdy ochoty, by iść i wymienić szybkę. Za dużo fatygowania się. Ważne w końcu, iż działał bez zarzutów.

Nacisnęła w pośpiechu na środkowy klawisz. Ekran zabłysnął krótko, ukazując ekran blokady. Ustawione miała na nim zdjęcie jej i narzeczonego. Para wydawała się na nim taka szczęśliwa, jak nigdy dotąd.

Wpisała szybko czterocyfrowy kod i jej oczom ukazał się ekran główny z różnymi ikonami. Wybrała tę, przedstawiającą uśmiechnięty sms'owy dymek. Od razu przed ciemnymi oczyma kobiety ukazała się wiadomość od szefa.

"Ja nadal czekam, zostało Ci pół godziny. " oznajmiała treść. Spojrzała zgorączkowana na zegarek. Czternasta trzydzieści dwa. Świetnie.

Musi się sprężyć, albo pożegnać ze źródłem zarobków. Trudna jej praca, oj trudna. Otwieranie portalów i wykonywanie misji wykańczało ją fizycznie. Czasami wracała do domu padnięta, lub zaraz po zakończeniu zlecenia mdlała.

Jednak to się nie liczyło. Teraz liczyła się praca. Mogła wrócić do biurowca, by ją wykonać, ale to by zajęło za długo. Z drugiej strony partnera nie będzie długo w domu. Nie skapnie się.

Niepewnie podeszła do jednej ze ścian. Tej, która najmniej była obłożona meblami i ozdobami. Stanęła przed nią i wyciągnęła rękę przed siebie niepewnie. Ale przecież nic nie mogło się złego stać.

Skoncentrowała się cała. Musi się udać. Po prostu musi.

Zmrużyła oczy i zaczęła powoli liczyć.

Raz.

W jej dłoni zebrała się cząstka mocy, którą tak staranie ukrywała przed narzeczonym i światem. Próbowała się uporczywie wydostać, jednak Tina ją kontrolowała.

Dwa.

Spomiędzy szczupłych palców kobiety wydobyło się jasne światło. Konsystencją przypominało wodę, lecz na pewno nią nie było. Zaczęło powoli płynąć strumieniem ku ścianie. Oczy Tiny robiły się coraz bielsze, im bliżej moc była ściany. Czuła, jak wszystkie jej mięśnie napinają się boleśnie.

Trzy.

Mocy przybywało coraz więcej. Uformowała na ścianie duży, jasny okrąg bez końca. Wymarzony portal do innego świata o niezwykłej sile przyciągania ludzi. Oczy kobiety były teraz krystalicznie białe, bez tęczówek i źrenic. Niczym w jakimś horrorze. Dodawało jej to grozy. Czuła, jak moc ją coraz bardziej przyciąga. O dziwo, jednak żaden przedmiot dookoła się nie poruszył. Panowała nad tym, mimo bólu. Zaczęła zbliżać się pewnie do dziury, by zaraz w nią wejść.

Trzask.

Coś jej przerwało. Zamarła, słysząc otwierające się drzwi i odwróciła głowę w kierunku osoby, która zakłóciła spokój.

To był jej ukochany. Otworzył szeroko oczy, widząc kobietę w tej sytuacji. Coś przyciągało go do portalu. Jakaś nieznana siła. Stawiał się jej przez chwilę, jednak po chwili portal go wciągnął. Wydał z siebie zduszony okrzyk.

Bez zastanowienia Tina skoczyła za nim. Gdy to zrobiła, krąg zamknął się i zostawił pomieszczenie nietknięte, jakby nigdy go tam nie było.

 
Opinie
 
Facebook
 
  
35159 wyświetleń

numer 10/2017
2017-10-08

Od redakcji
Dla młodszych
Fizyka
Język
Literatura
Polityka
Rozmaitości

nowyOlimp.net na Twitterze

nowy Olimp - internetowe czasopismo naukowe dla młodzieży.
Kolegium redakcyjne: gaja@nowyolimp.net; hefajstos@nowyolimp.net